czwartek, 27 czerwca 2013

[podróże] EVS - O co chodzi? Jak aplikować?

Prowadząc swój kanał AMA - Chorwacja, zostałem wręcz zasypany pytaniami o EVS (European Voluntary   Service). Wychodząc na przeciw prośbom i pytaniom, publikuję dzisiaj krótki poradnik czym jest EVS (a czym nie jest), jak na niego skutecznie aplikować, w jaki sposób szukać organizacji i projektów. 





1. O co chodzi?

EVS czyli European Voluntary Service to Europejski Wolontariat, który umożliwia odbycie 2-9 miesięcznego wolontariatu w krajach będących częścią Unii Europejskiej lub też kandydujących do członkostwa. Jeśli masz pomiędzy 18-30 lat i jesteś gotowy na dłuższy pobyt za granicą nic nie stoi na przeszkodzie by spróbować swoich sił i aplikować na projekt. EVS nie wymaga żadnego doświadczenia, znajomości języków ani określonego stopnia edukacji. Właśnie dlatego jest tak chętnie wybierany przez młodych ludzi - to doskonała możliwość poprawienia swoich umiejętności, nabycia nowych oraz poszerzenie swoich doświadczeń. Na własnym przykładzie zaświadczam, że wszystko powyższe się zgadza.. ;)

EVS powstał po to, by wolontariusze mogli zdobywać kompetencje i umiejętności wpływające na ich rozwój osobisty i zawodowy przez doświadczenia związane z edukacją pozaformalną. 

2. Wybierz swój projekt

Po pierwsze - motywacja. Dlaczego chcesz aplikować? Poznać nowy kraj, nauczyć się języka, zrobić coś użytecznego, uciec przed swoją przeszłością, przeczekać trudny okres na rynku pracy, przeżyć przygodę? Warto wcześniej zastanowić się nad tą kwestią, gdyż zbyt szybkie podjęcie decyzji może być dosyć bolesne w przyszłości..

Załóżmy jednak, że zdecydowałeś się wyjechać na wolontariat. Co więcej, wiesz już nawet jaki kraj cię interesuje. Teraz musisz określić swoje zainteresowania, bo na tej podstawie wybierzesz projekt w którym będziesz uczestniczył. Jest to sprawa kluczowa bo jak wynika z powyższego opisu wolontariat trwa od 2 do 9 miesięcy, dlatego też trzeba wybierać rozsądnie żeby później nie żałować nietrafionego wyboru. 




Wszystkich aktywnych projektów można szukać w głównej bazie EVS - wyszukiwarka jest bardzo intuicyjna i umożliwia zawężenie poszukiwań do określonego kraju lub obszaru zainteresowań (edukacja, równość płci, kultura i sztuka, pomoc niepełnosprawnym itd itd). 
Przy nazwie każdego projektu znajduje się jego opis, rozwinięcie i szczegóły dotyczące miejsca. Znajdziesz tam również dane kontaktowe (najczęściej email) do osoby koordynującej projekt. Kolejnym krokiem jest wysłanie zapytania o miejsce lub od razu dokumentów aplikacyjnych.

3. Dokumenty aplikacyjne / jak aplikować

Wysyłając email z pytaniem o miejsce na interesującym cię projekcie warto wcześniej przygotować dokumenty aplikacyjne - CV oraz List Motywacyjny. Brzmi to jak aplikacja do normalnej pracy, ale diabeł tkwi w szczegółach. Ideą aplikacji jest takie skonstruowanie CV oraz Listu z których wynika, że to właśnie Ty nadajesz się na projekt, na który aplikujesz. Kolejny banał.. Wobec tego.. Najlepiej pisać aplikacje pod określony projekt. Jeśli do głównych zadań wolontariusza ma należeć praca z dziećmi, trzeba wyciągnąć jak najwięcej swoich doświadczeń związanych z tą właśnie dziedziną. Nie musi to być staż pracy (chociaż oczywiście pomaga) - istotą jest wiarygodne umotywowanie swoich chęci. 
Myśl o sobie jako o części większego zespołu. Jakie cechy posiadasz ty, których może brakować innym uczestnikom? Wszyscy wiemy, że każdy jest przebojowy, energiczny i gotowy do pracy pod presją czasu, ale chodzi bardziej o pokaz swojej indywidualności. Napisz o swoich pasjach, dlaczego aplikujesz do TEGO właśnie kraju, wspomnij co nieco o kulturze, nie zapomnij napisać co chciałbyś robić PO projekcie i w jaki sposób EVS może ci w tym pomóc.

4. Host / Sending organization

Wysyłając dokumenty na interesujący cię projekt, nawiązujesz jednocześnie kontakt z tzn HOST organization. To instytucja, która w przyszłości będzie cię gościć, z którą będziesz współpracował i która będzie odpowiedzialna za pokrycie wszystkich kosztów związanych z EVSem - jedzeniem, zakwaterowaniem, transportem, miesięcznym kieszonkowym. Tak, tak, EVS to darmowa inicjatywa - nie musisz mieć swoich oszczędności by przetrwać za granicą. Wszystko finansowane jest z budżetu Organizacji Goszczącej, która z kolei otrzymuje dotacje z UE.
Wybór HO jest sprawą dosyć istotną. W końcu będziesz od nich zależny przez dłuższy okres czasu. Warto zatem zrobić krótkie rozeznanie w internecie - czy organizacja dobrze traktowała swoich poprzednich wolontariuszy, co udało im się osiągnąć (jest to wyznacznik tego co może czekać ciebie, a nie ma nic gorszego niż nudny wolontariat na którym nic się nie dzieje), jak wyglądają zasady przydzielania pieniędzy za jedzenie/miesięczne wydatki.



Kolejnym krokiem jest znalezienie Sending organization czyli Organizacji Wysyłającej. Instytucja ta pośredniczy pomiędzy tobą, a HO w załatwianiu wszystkich formalności. W skrócie: pierwszy krok - czyli znalezienie i aplikowanie na projekt - należy do ciebie, resztą zajmują się pracownicy Organizacji Wysyłającej. SO możesz znaleźć w taki sam sposób jak projekt, ale osobiście polecam rozejrzeć się za tego typu organizacjami w Twoim regionie/mieście. Najlepiej by była to organizacja z Polski, gdyż znaczenie ułatwia to komunikację. Aczkolwiek czasami HO sama proponuje swojego partnera w postaci SO. Jeszcze inna dosyć często spotykana sytuacja to taka kiedy pewne organizacje SO i HO współpracowały ze sobą regularnie w przeszłości, dzięki temu procedury odbywają się szybciej gdyż organizacje znają się i mają do siebie zaufanie. Tak też było w moim przypadku (o swoim EVS napiszę w niedalekiej przyszłości, cierpliwości.. ;))

5.  Oczekiwanie..

Dokumenty wysłane, aplikacja przyjęta, organizacja wysyłająca znaleziona i czuwająca nad twoimi sprawami.. To w zasadzie wszystko! W zasadzie, gdyż pozostaje ostatnia, czasami jednak najtrudniejsza kwestia - oczekiwanie na wyjazd. Niech nie zniechęci was kilkumiesięczny (!) czas przeznaczony na procedury.. Europejska biurokracja nie ma sobie równych dlatego też czas od przyjęcia aplikacji do finalnego wyjazdu można liczyć w długich miesiącach. Utrudnia to w pewien sposób planowanie swojego wyjazdu EVS, aczkolwiek na oficjalnej stronie Wolontariatu Europejskiego widnieje rozpiska deadline'ów - w ciągu roku jest ich 5 i to pod nie dostosowane są wszystkie procedury. 
Nie ma się jednak co załamywać, ten kilkumiesięczny okres to doskonała okazja na przygotowanie się do wyjazdu - poczytanie o miejscu swojego pobytu, kulturze, może nawet małym przygotowaniu językowym? Oczywiście na miejscu zostaniesz wprowadzony w swoje obowiązki. Ponad to w ciągu trwania twojego wolontariatu, weźmiesz udział w dwóch treningach, które przybliżą ci idee jakie stoją za projektami EVS. Na miejscu czeka cię też kurs języka, dlatego nie ma powodu do obaw.


Pytania

W niniejszym artykule starałem się w przystępny sposób przybliżyć całą procedurę aplikacji na EVS. W razie pytań - zostawiajcie komentarze, piszcie prywatne wiadomości, szukajcie kontaktu.

wtorek, 25 czerwca 2013

[alkohole] Chorwackie piwa (ranking + ceny)

Chorwacja - niestety ku rozczarowaniu wielu smakoszy - nie jest piwnym rajem. Tutejszy przemysł nie rozpieszcza piwoszy wieloma gatunkami, a istniejące marki nie uwodzą specjalnie smakiem i aromatem. Brzmi dosyć - nomen omen - gorzko, prawda?
Małym pocieszeniem i wyjątkiem mogą tu być piwa typu Radler, które - biorąc pod uwagę gorący klimat - występują w bogatej ofercie smaków. To już pewien europejski standard, że każda poważana marka ma swój odpowiednik w postaci piwa typu radler/piwa bezalkoholowego.

A oto rzeczony ranking:


San Servolo

Prawdziwa perła w niniejszym zestawieniu i jedyne lokalne piwo produkowane w północnej Istrii. Cechuje się (poza fantazyjną butelką) delikatnym, ale i intensywnym smakiem, niezbyt dużą ilością gazu i gęstą pianą, która długo się utrzymuje. Nie muszę chyba dodawać, że to ostateczny czynnik świadczący do dobrej (bądź złej) jakości każdego piwa. Jego cena nie jest mała, ale San Servolo jest tego warte.
Cena: ~25kn

Tomislav



Doskonałe ciemne piwo o bardzo intensywnym, gorzkim smaku. Jak to z ciemnymi bywa, jest dosyć mocne (7%) dlatego nie polecałbym go na upalne, chorwackie dni bo chociaż schłodzone smakuje wybornie to większa jego ilość w połączeniu ze słońcem może zrobić niezłe kuku... :) Gorzkość doskonale zabija pragnienie, a sam Tomislav dostępny jest w każdym zakątku kraju.
Cena: ~7kn





Favorit




Piwo rozlewane w Istrii (rzadko spotykane poza regionem) o nieco mętnej konsystencji i dość specyficznym smaku. Nie jest tak gorzkie jak większość chorwackich piwnych specjałów, ale też słodycz Istarsko nie wszystkim odpowiada. Pieni się tak sobie (czytaj: piana niezbyt długo się utrzymuje), ale nie przeszkadza to aż tak bardzo. Osobiście uważam je za całkiem dobre (po przywyknięciu do opisywanego posmaku).
Cena: ~6kn



Karlovačko



Dopiero na czwartym miejscu usytuowałem piwo będące dla wielu swoistym symbolem piwnej Chorwacji (drugim może być Ozujsko, zajmujące piąte miejsce w moim zestawieniu). Jest to dobre, ale niczym nie wyróżniające się, ogólnie dostępne piwo. Upatruję w nim odpowiednika naszych piw typu Żywiec lub Warka czyli dosyć tanie o umiarkowanym, neutralnym smaku, trafiające do najszerszego grona odbiorców. Schłodzone smakuje całkiem przyjemnie, ale nie ma mowy o szczególnych walorach smakowych.
Cena: ~5,50-6kn



Ožujsko




Jedno z najczęściej wybieranych piw przez Chorwatów. Bardzo popularne, a dla mnie osobiście przereklamowane. Dobrze sprawdza się jako piwo do posiłku, bo stanowi jego uzupełnienie, nie rozpraszając smaku. Ciekawostką, której wciąż nie mogę rozgryźć jest fakt, że Ozujsko cenione jest zwłaszcza przez Włochów, ktory raczą się nim w Chorwacji dosyć powszechnie. Dobry kompan na całodniowe plażowanie, schłodzone skutecznie gasi pragnienie. Cena: ~6kn



Poza wyżej wymienionymi na sklepowych półkach znajdziecie też piwa takie jak Sokol, Union, Laško, ale ich smak nie zachęcił mnie do ujęcia ich w niniejszym rankingu. Podsumowując należy napisać, że zasadniczą różnicą pomiędzy piwami polskimi, a chorwackimi jest goryczka. Polskie piwa są na ogół mocne i słodkie (nieco inaczej sprawa ma się z lokalnymi browarami), podczas gdy chorwackie wyroby cechuje wyraźna gorycz. Osobiście bardzo odpowiada mi taki charakter piwa. Problem polega na smaku, który w niemal wszystkich chorwackich piwach jest trochę bezbarwny.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

[podróże] Autostopem przez Chorwację

Podróżowanie autostopem to temat już mocno wyeksploatowany, ale mimo to nadal wdzięczny z powodu wieloaspektowości tego zjawiska. Osobiście podzielam opinię mówiącą o tym, że prawdziwe poznanie kraju, jego mieszkańców i kultury zaczyna się i kończy podczas podróży autostopem.

Są jednak kraje w których ten sposób przemieszczania się jest nie tylko prawnie zabroniony, ale i pełni rolę społecznego tabu (np. w Finalndii). Na szczęście Chorwacja sytuuje się na przeciwnym biegunie, a przez pryzmat własnych doświadczeń mogę napisać, że kraj ten to prawdziwe Eldorado dla autostopowiczów.

Zacznę jednak od podstawowego pytania: dlaczego autostop jest w Chorwacji tak popularny? Czynników znalazłoby się więcej niż kilka, ale chyba najważniejszy z nich to podejście Chorwatów do samych autostopowiczów. Chorwaccy kierowcy są ludźmi bardzo ufnymi i przyjacielskimi, a ponad to są już przyzwyczajeni do turystów i obieżyświatów przemierzających ich kraj ze wschodu na zachód i z północy na południe. Co ciekawe, Chorwaci są również bardzo rozmowni, dlatego też pod żadnym pozorem nie należy im odmawiać tej drobnej przyjemności, będącej swoistą zapłatą za podwiezienie.

Kolejnym czynnikiem sprzyjającym kulturze podróżowanie autostopem jest chorwacka infrastruktura, która.. do zbyt rozwiniętych niestety nie należy. Doskonały stan dróg to fakt powszechnie znany, nie idzie to jednak w parze z krajową siatką połączeń. System transportu państwowego jest nadal w powijakach. Prywatny serwis - funkcjonujący oczywiście sprawniej - jest dość drogi, uciążliwy i nie zachęca do częstego korzystania z usług przewoźników.
Niewielka liczba połączeń pomiędzy miastami w poszczególnych regionach jest także wynikiem ukształtowania terenu: górzyste i gęsto zalesione obszary nie sprzyjają niestety rozwojowi transportu.

Wszytko to zebrane razem sprawia, że posiadanie samochodu jest tu niemal koniecznością, a autostopowicze to widok powszechny. Dość powiedzieć, że nawet policja jest tu skłonna do zabrania śmiałka oczekującego na darmowy transport!
Pomimo przyjaznego stosunku do autostopowiczów należy zawsze pamiętać o ryzyku które towarzyszy tego typu wyprawom. Podróż po zmroku lub brak osoby towarzyszącej mogą okazać się kwestiami kluczowymi. Pamiętajmy, że zawsze dobrze jest trzymać swoje rzeczy jak najbliżej siebie (w razie nieplanowanej ewakuacji) i rozmawiać na tematy w miarę neutralne, nie zagłębiając się zbytnio w sprawy prywatne.

Sama Chorwacja nie jest też jednorodna jeśli chodzi o bezpieczeństwo podróżowania. Regiony takie jak Istria, Lika i okolice Zagrzebia uważane są za bezpieczne, gdzie dosyć szybko można złapać dogodny transport. za najmniej pewny i przez to obarczony większym ryzykiem uważa się tu Dalmację południową (w okolicy Splitu). Z kolei mieszkańcy Slavonii, najbardziej bałkańskiej część Chorwacji położonej na wschodzie są dosyć nieufni w stosunku do obcych.

Mam nadzieję, że ten krótki artykuł okaże się przydatny wszystkim podróżnikom. Będąc wyczulonym na możliwe niebezpieczeństwa, ale i jednocześnie ufnym w stosunku do ludzi, dzięki podróżom autostopem można poznać wiele miejsc o których milczą najlepsze przewodniki turystyczne.


Na deser moto-galeria.. ;)












sobota, 22 czerwca 2013

[podróże] Chorwacja w obiektywie (galeria)

Zapraszam do przejrzenia krótkiej galerii zdjęć prosto z oblanej słońcem Chorwacji!















Autorką niektórych z niżej opublikowanych zdjęć jest T. Ortyl

piątek, 21 czerwca 2013

[podróże] Istria (Chorwacja) - przegląd najciekawszych eventów cz. 1

Sezon w Chorwacji rozkwita na dobre, co owocuje licznymi festiwalami tematycznymi w każdym zakątku kraju. Pomimo, że oferty te kierowane są głównie do spragnionych wrażeń turystów, mieszkańcy Chorwacji również chętnie uczestniczą w przygotowanych przez gminy i miasta imprezach, co sprzyja wzajemnej integracji i lepszemu poznaniu specyfiki regionu.

Niniejszy artykuł ma charakter subiektywnego przeglądu najciekawszych imprez w Istrii.


29.06-10.07 World art games, Umag

Cykliczne wydarzenie o charakterze teatralno-artystycznym, którego założenia opierają się na serii warsztatów i konkursów w dziedzinach takich jak: malarstwo, rzeźba, teatr, muzyka, fotografia. Poza możliwością podpatrzenia ponad setki zaproszonych artystów z całego świata, idea przedsięwzięcia zachęca także do głębszej integracji z lokalną społecznością, będącą jednocześnie współorganizatorem i uczestnikiem imprezy.

info: www.wagames.org


4.07 GnamGnam Fest, Novigrad

Jednodniowy festiwal, którego tematem przewodnim są owoce morza i najprzedniejsze ryby wschodniego wybrzeża Istrii. Gastronomiczny charakter imprezy to przede wszystkim możliwość skosztowania lokalnych win i oliw oraz produktów rodzimych producentów (miody, oliwki, wyroby czekoladowe). Festiwalowi towarzyszą wystawy, kreatywne warsztaty kulinarne oraz możliwość zakupów lokalnych wyrobów rękodzielniczych.

Nawiasem mówiąc, tego typu imprezy są w Chorwacji niezwykle popularne. Cieszą się uznaniem zwłaszcza wśród turystów, gdyż tworzą możliwość poznania lokalnej kultury kulinarnej, która może różnić się zasadniczo od tego co próbują wmówić kolorowe broszury w biurach podróży.



18-28.07 ATP Vegeta Croatian Open, Umag

Największy turniej tenisowy w Chorwacji, który dzięki 20-letniej i bogatej tradycji, uznawanych jest za najważniejsze sportowo-towarzyskie wydarzenie sezonu. Główną atrakcją są oczywiście tenisowe pojedynki, ale interesującym uzupełnieniem są także jazzowe koncerty (Istria kocha jazz!) oraz całonocne imprezy tuż nad brzegiem Adriatyku. Kompleks Stella Maris, gdzie odbywa się opisywany przeze mnie turniej jest obiektem dosyć ekskluzywnym, ale jednocześnie posiada ofertę na każdą kieszeń, nie ograniczając się wyłącznie do wynajmu pokoi czy oferowania usług o charakterze rekreacyjnym.



info: www.croatiaopen.hr


19.07-02.08 Jazz is Back!BP, Grožnjan

Prawdziwa perełka w niniejszym zestawieniu! Festiwal jazzowy w maleńkim (acz urokliwym) 
Grožnjan, wymaga wzmianki przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, jest to najpopularniejszy 
jazzowy festiwal w tej części Europy. Po drugie, jako jedyna darmowa impreza tego typu daje pełny
przegląd współczesnej chorwackiej sceny jazzowej (mimo, że program festiwalu jest prawdziwie
międzynarodowy). 
Ostatnim, ale nie mniej ważnym walorem jest interesująca lokalizacja. Grožnjan jako miasteczko
usytuowane na wzgórzu, pozwala cieszyć oczy pięknym krajobrazem, którego horyzont stanowi
błękitna lina Morza Adriatyckiego. Prawdziwa uczta dla ducha!



info: www.jazzisbackbp.com


29-30.07 Sepomaia Viva - International classical antiquity Festival, Umag

Coś dla tych, którzy mają w sobie żyłkę poszukiwacza antycznych tajemnic. Dwudniowa impreza
w historycznej części nadmorskiego Umag to szereg wydarzeń, których motywem jest
przeszłość i historia regionu zamknięte w murach jednego miasta. Warsztaty rzemiosła artystycznego,
wykłady o tematyce historycznej czy planowe zwiedzanie miasta to tylko część atrakcji jakie
przygotowano dla co bardziej aktywnych turystów. Stałym punktem programu są gry miejskie
dla dzieci, wystawy fotograficzne i degustacja antycznych potraw.

info: www.coloursofistria.com





Powyższa lista nie wyczerpuje oczywiście bogatej oferty imprez przygotowanych z myślą o
odwiedzających Istrię. Zestawienie to miało pokazać, że latem Chorwacja tętni życiem i że
jest to życie pełne wyzwań, zabawy i przyjemnej beztroski. To tutejszy sposób na zarażenie
gości pasją odkrywania wciąż nowych i nowych oblicz Chorwacji. Nie mogę także nie wspomnieć,
że pomiędzy większymi imprezami ciągle pączkują małe, jednorazowe i oddolnie zarządzane
inicjatywy, które urozmaicają i tak intensywne już doświadczenia wszystkich akuratnie 
przebywających w Chorwacji.




środa, 19 czerwca 2013

[muzyka] TRUPA TRUPA - ++ (2013)

Drugi album Trupy Trupa zmierzyłem moją pszenno-buraczaną miarką i wynik okazał się dla trójmiejskich muzyków całkiem korzystny, oscylował bowiem wokół zera. To bardzo dobra wiadomość, gdyż świadczy o tym, że przybywa nam w kraju projektów nie tylko ambitnych (chociaż czasami też przeestetyzowanych) ale - o czym wspomniałem przy recenzji albumu Starej Rzeki - także wyzbytych kompleksu niższości ergo przykrego syndromu naśladownictwa.



To, co zwraca uwagę w związku z albumem ++ to dbałość o szczegóły. Przejawia się to na wielu płaszczyznach. Muzyczna to ta, która interesuje mnie najbardziej, ale nie mogę odmówić bohaterom niniejszej recenzji, że nie dbają o interesujące sesje fotograficzne z sesji nagraniowej, teksty piosenek czy świetny (bo minimalistyczny) design grafik.

Pisząc o szczegółach nie mogę nie wspomnieć o brzmieniu albumy. Jest bardzo dobre - organiczne, przestrzenne i klarowne. Każdy instrument pięknie wybrzmiewa i wszystko to razem jest czasami w stanie wykreować całkiem niebanalną atmosferę, ale.. no właśnie. Czasami. To największa bolączka tego albumu: jest on zbyt bezpłciowy lub jeszcze inaczej - zbyt mało tu zapadających w pamięć momentów (chociaż utwór otwierający płytę wyraźnie temu przeczy!) nawet pomimo faktu, że utwory są całkiem dobrze zaaranżowane, a muzycy cały czas starają się kombinować. Jednak brak w tym iskry, tego czegoś, co wyróżniłoby ++ spośród innych. Wyraźnie słychać, że Trupa Trupa to już nie debiutanci, potwierdza to z resztą ich dyskografia, ale nadal słyszę tu tak charakterystyczną dla muzykujących adeptów tendencję do popadania w banał..



Konkludując, jest tylko (huh!) całkiem przyzwoicie i są momenty. Na szczęście niejaką ulgę sprawia mi to, że są tu i umiejętności i myślenie w dobrym kierunku oraz wyraźne zalążki pomysłów jak to wszystko poprowadzić. Brakuje właściwie ostatnich szlifów do tego, aby kolejny album okazał się najmocniejszym punktem w dyskografii Trupy Trupa i nie tyle zrównał do sam wyznaczył wysoki standard.


wtorek, 18 czerwca 2013

[film] Festen (1998)

Kolejna próba eksplorowania duńskiej kinematografii zaowocowała odkryciem Festen - filmu zjadliwego, obnażającego tak pieczołowicie skrywane ludzkie podłości, a to wszystko kręci się wokół rodzinnych relacji. Temat jakby znany, a skojarzenia z rodzimym Weselem Wojciecha Smarzowskiego są jak najbardziej słuszne.Tyle tylko, że reżyserujący Thomas Vinterberg przeprowadza dekonstrukcje świata przedstawionego unikając gęstych wódczanych oparów (bo chociaż i w Festen alkoholu nie brakuje, nie pełni on roli upodlacza, jak to Smarzowski ma w zwyczaju wykorzystywać w każdym swoim filmie).



Punktem wyjścia czyni Vintergerg rodzinne spotkanie, którego pretekstem są urodziny głowy rodu i posiadacza ziemskiego -Helge Klingenfelta . Na uroczystości zjawia się najbliższa rodzina, przyjaciele, potomstwo (także to nieproszone).
Od pierwszych minut wyczuwa się narastający konflikt i to na wielu płaszczyznach. Zawiłości relacji można śledzić poprzez ukradkowe spojrzenia, niedopowiedzenia, skryte (bądź nie) gesty.
Duńczyk osiągnął interesujący efekt zaszczucia przedstawianych bohaterów poprzez takie usytuowanie kamery, że nie ingeruje ona zupełnie w świat przedstawiony - pozostawiona niemal sama sobie, od niechcenia rejestruje wszystko to dzieje się na przyjęciu. Brak muzyki, efektywnego montażu eksponuje z kolei długie i niezręczne momenty ciszy.
Tak wykreowana duszna atmosfera doskonale sprzyja dekonspiracji rodzinnych sekretów. Jednak to właśnie bohaterowie, a właściwie ich niejednoznaczna konstrukcja dopełnia obrazu całości. Owa ambiwalencja wynika z faktu, iż każda istotniejsza dla fabuły postać, posiada szeroki wachlarz masek, które skrywają rzeczywiste intencje bohaterów. Gombrowicz aż przyklasnąłby z podniecenia gdyby mógł obejrzeć Festen.
Z tych oto składników Vinterberg opowiada widzowi o kondycji współczesnej rodziny, zżeranej przez niebezpieczne (ale w gruncie rzeczy płytkie i prymitywne) namiętności.



 Sportretowanie rozkładających się więzi i braku wzajemnego szacunku nie jest w kinie niczym nowym, ale Festen ma jedną przewagę nad innymi filmami z tego kręgu: po jego obejrzeniu w głowie zaczyna dzwonić  dawno nie słyszany dzwon.. lub chociażby dzwoneczek dawno zatraconej moralności. Uważam to za sukces duńskiego reżysera, bo po pierwsze zmierzył się z zapanowaniem nad wieloma bohaterami (i wyszedł z tej próby zwycięsko), co zawsze niesie problem braku balansu.
Po drugie i ważniejsze - pomimo dużej dawki groteski jaką nasycony jest Festen, reżyser nie stracił z horyzontu trafnej pointy, którą wkłada w usta utrudzonego nocnymi zmaganiami z żywiołem życia bohatera -solenizanta. Jest ona szokująca w swej prostocie. Jednak by się o tym przekonać, należy Festen obejrzeć, należycie przetrawić i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

[muzyka] THE SOFT MOON - Zeros (2013)

Line-up tegorocznej edycji OFF festival wygląda coraz bardziej imponująco. Kolejnym projektem, na który po prostu trzeba zwrócić uwagę jest "neo-post-punkowy" (etykietki, etykietki..) zespół The Soft Moon. Zaiste, po włączeniu jakiegokolwiek z trzech dotychczas wydanych albumów utworu słychać, że panowie wiedzą o co chodzi w stwierdzeniu duchowi spadkobiercy Joy Division. Kleją sobie na uboczu muzycznego światka takie dźwięki, że włosy dęba stają..



Jednak mówiąc o najnowszej, wydanej w ubiegłym roku płycie Zeros, muszę się nieco poprawić, gdyż na tym materiale bardziej wyczuwalne są wpływy z zimnego okresu The Cure (aniżeli Joy Division obecnym na debiucie). Co to mniej więcej znaczy? Redukcja partii wokalnych, minimalizm, który wydobywa każdy pojawiający się na płycie smaczek oraz.. surowe brzmienie. 
Zeros przesycony jest elektroniką, co dla wielu może być wadą. Sam miałem z tym spory problem przy pierwszych odsłuchach. Jednak to wrażenie mija w miarę wsiąkania w opisywany materiał. Elektroniczny sos to po prostu integralna część Zeros, która w sposób bardzo przemyślany stapia się z przesterowanymi gitarami i mechaniczną perkusją. 



Paradoksem jest fakt, że pomimo początkowej niedostępności i brzmieniowego pancerzyka, który trzeba rozłupać, każdy utwór na tej płycie ma w sobie prawdziwie hiciarski potencjał. Oczywiście jeśli weźmie się poprawkę na znaczenie słowa hit w kontekście wymienionych wcześniej zespołów. Zmierzam do tego, że nie ma tu kawałka, który nie miałby a to wpadającego w ucho zawiesistego riffu czy intrygującego elektronicznego przejścia. 
Po kilku uważnych przesłuchaniach Zeros upodabnia się do mapy twojego regionu, który niby bardzo dobrze znasz, ale nadal nie masz pojęcia o wielu wartych zobaczenia miejscówkach. Taki też jest ten album. Skonstruowany z prostych środków, kryje w sobie więcej niż się na pozór wydaje. 


czwartek, 13 czerwca 2013

[Muzyka] IGGY AND THE STOOGES - Ready to die (2013)

Powiedzieć, że Iggy z wiekiem staje się być jak przysłowiowe wino byłoby pewnym nadużyciem. Owszem, trzeba królowi oddać to co królewskie, ale też przy okazji niniejszej płyty napisać: Ready to die objawieniem nie jest, ale.. mimo to słucha się jej naprawdę dobrze, po prostu fajnie i jest to zarazem najkrótsza charakterystyka nowej płyty dżentelmenów zza wielkiej wody.



Jest fajnie. Ready to die to 10 pieśni w znanym dla fanów Iggy'ego/The Stooges stylu. Muzycy nadal potrafią pokazać rockowy pazur, co wydatnie wspomogło brzmienie płyty - nie zanadto wyczyszczone z rockowej patyny, ale też pozbawione archaizmu. Kolejne kawałki radośnie przelatują, tempa są niespieszne co sprzyja wyłapywaniu ciekawostek jak na przykład interesująco zaaranżowanego saksofonu (w Sex&Money ), kilku mięsistych riffów czy na poły stonerowej motoryki.



Zaletą Ready to die jest fakt, że wyraźnie słychać tu echa klasycznych płyt z okresu 67-71. Iggy i spółka nie silą się na odkrywanie prochu na nowo, dlatego też album ten niczym was nie zaskoczy. Mi to zupełnie odpowiada! Napiszę nawet więcej - czuć tu nadal wibrującą energię, szczerość przeplecioną z czystą radością grania. Ta ekipa już swoje zrobiła, teraz po prostu nagrywają to co chcą przy okazji nadal udowadniając, że stary też może.

środa, 12 czerwca 2013

[muzyka] CLUTCH - Earth Rocker (2013)

Amerykański zespół rockowy Clutch wydał swoją nową płytę już 15 marca, ale zanim ten fakt przebije się do świadomości ludzi, musi minąć parę dobrych miesięcy. I w zasadzie bardzo dobrze, bo to idealna muzyka do samochodowych podróży w blasku słońca i tumanach kurzu. Ni mniej, ni więcej - album na wakacje jak w mordę strzelił!

Tak na marginesie -  to ten nowy album (zatytułowany Earth Rocker) to wielki powrót do starego, dobrego Clutch. Jest zadziornie, bardzo rytmicznie (groove, groove!), a całość w udany sposób żeni nowoczesność ze starym rockowym brzmieniem, powiedzmy tak z okolic lat 70. 




Rodowód weteranów z Clutch (19 dużych albumów! z czego moim niezmienionym faworytem jest potężny Pure Rock Fury) to stoner rock, nic więc dziwnego, że niemal każda ich płyta wybrzmiewa najlepiej kiedy żar leje się z nieba, a piasek chrzęści pod stopami. Neil Fallon odpowiadający za partie wokalne jest wokalistą tak charakterystycznym i  naładowanym energią, że podczas słuchania Earth Rocker nie sposób się nie wiercić, nie wybijać rytmu, nie podłapywać zwrotek.

 Ta muzyka została stworzona dla ludzi, którzy dobrze rozumieją, że akompaniament muzyczny dobrej imprezy to nie żadne zgrzyty radiowych gwiazdek, a konkretny, bujający rock, który rozpełznie się pod uczestnikach jak ogień w stodole! Treści w tym akapicie może i niewiele, ale.. tak właśnie wygląda pisanie konkretów z Clutch lecącym w tle - energia roznosi, a do głowy przychodzą rozmaite fantasmagorie.




Oczywiście Earth Rocker to nie tylko szaleńczy patataj byle do przodu. Muzycy mają na to za dużo doświadczenia i wyczucia. Między innymi dlatego są tu też kawałki, które przynoszą chwilę spokoju jak Gone Cold. Utrzymany w lekko onirycznej atmosferze, przez moment robi się nieomal sielankowo.. Jednak nie oszukujmy się, chłopcy zostali obdarzeni talentem do pisania przede wszystkim maksymalnie przebojowych numerów, przy czym nie jest to niby rock z pogranicza Coldplay. Czuć w tych dźwiękach pierwotną, rockową dzicz, graną przez facetów z jajami, którzy nic nie robią sobie z faktu, że ktoś może jednak nie docenić ich muzyki.  

Doceniam tą nonkonformistyczną postawę i oświadczam: poznajcie i zaprzyjaźnijcie się z Earth Rocker, ten album jest tego wart. W zamian za to Clutch pokieruje kierownicą waszych samochodów, być może zmieniając kolejne nudne wakacje nad Bałtykiem w najlepszy trip waszego życia? 

wtorek, 11 czerwca 2013

[muzyka] NICK CAVE & THE BAD SEEDS - Push the sky away (2013)

Nie mogło w tym tygodniu zabraknąć Mikołaja Jaskini, Złych Nasion czyli nowej płyty jaką razem wysmażyli. Nie jest to wydawnicza świeżynka, bo premiera Push the sky away miała miejsce już w lutym tego roku, a sam materiał został nagrany jeszcze wcześniej, ale nie zmienia to jednak faktu, że jest o czym pisać.




Pierwsze stwierdzenie jakie przychodzi mi do głowy w kontekście nowej płyty Cave'a brzmi.. Facet starzeje się z godnością. Nie popada w megalomański autoplagiat swoich największych osiągnięć, wysyła za to subtelny sygnał do słuchacza: Hej, może i najlepsze mam już za sobą, ale ten album to z pewnością jedno z oblicz jakiego jeszcze nie znałeś. I tak jest w istocie. 

W przeciwieństwie do nowego albumu Bowie'go, Push the sky away był wyczekiwany głównie przez wiernych fanów projektu, ale i tu nie było słychać o wielkich nadziejach i oczekiwaniach. Tymczasem doszło do zabawnego przetasowania, gdyż to The Next Day Bowie'go okazał się być tylko przyzwoity (oczywiście jak na poziom tego artysty!), podczas gdy płyta Cave'a i spółki urzeka od pierwszych dźwięków. Chociaż faktycznie trzeba to przyznać - nie jest to ten sam Nick Cave & Bad Seeds. Co nie znaczy, że jest źle. Wręcz przeciwnie.

Klamrą dla opisywanego albumu są dwa utwory - otwierający We no who you UR i zamykacz Push the Sky Away. Oba utrzymane w tej samej stonowanej stylistyce, oparte na subtelnym i niespiesznym tempie dają wyraźny sygnał, że dźwięki wygrywane przez Cave'a dojrzewają razem z nim. Właściwie to wspomniany utwór tytułowy mogę chyba spokojnie uznać za jeden z najlepszych w karierze australijczyka. Jego siła rażenia jest nie do opisania, odsyłam gorąco do odsłuchu tego kawałka tuż poniżej.




Ważną składową nowej płyty, a zarazem kolejną oznaką drobnych zmian są także teksty. Prostsze formalnie, dużo głębsze na poziomie interpretacji stanowią wyborne uzupełnienie dźwięków. Chociaż.. nie brak na Push the sky away momentów w którym pojawia się ironiczny dysonans pomiędzy muzyką, a warstwą tekstową. Właśnie to świadczy o klasie australijskiego muzyka - ta umiejętna i tylko pozornie błaha zabawa konwencjami.

Album jest bardziej stonowany od Dig, Lazarus, Dig!!!, ale wyczuwalny tu podskórny niepokój świadczy o tym, że zmieniły się tylko środki wyrazu. W tym przypadku ciszej i spokojniej nie znaczy słabiej, ale mocniej i dobitniej. Push the sky away stawia jednocześnie interesujące pytanie o dalszy muzyczny kierunek w jakim podążą Mikołaj i spółka. Jednak do tego momentu minie z pewnością trochę czasu, który można przeznaczyć na delektowanie się jedną z lepszych płyt tego roku. 



poniedziałek, 10 czerwca 2013

[Muzyka] STARA RZEKA - Cień chmury nad ukrytym polem (2013)

Tym razem poniedziałek zaczniemy od muzyki; będzie to rodzimy projekt muzyczny, a właściwie jedna osoba, która za nim stoi. Uściślając jeszcze bardziej - prawdopodobnie najlepsza polska płyta w tym roku? Panie, Panowie - oto Stara Rzeka.



Ten album to najlepszy przykład na to, że artyści, którzy żyją nad Wisłą mają się bardzo dobrze. Ba! Są nawet w stanie i tworzą muzykę bez grama cepelii, pozbawionej tej bolesnej zaściankowości. Kuba Ziołek podpisujący się pod Starą Rzeką to jeden z nich.
Przechodząc do konkretów - z czym to się je? Czy brutalizm magiczny coś wam mówi? Niekoniecznie; tagi są w tym przypadku tak samo zastanawiające jak składniki z których Ziołek wymieszał Cień chmury... W dużym skrócie Cień chmury nad ukrytym polem jest to bardzo udany mariaż folku, krautu z black metalem, a wszystko podlane noisowym szumem. Jeśli brzmi to zastanawiająco to chyba o to właśnie chodziło, bo i taka jest też ta płyta: nieprzewidywalna, wielowarstwowa, wolna od jakichkolwiek ograniczeń gatunkowych. O ile tego typu stwierdzenia można przeczytać obecnie w co drugiej recenzji, to w przypadku Starej Rzeki coś jest jednak na rzeczy. 

Nie wyczuwam w tych dźwiękach odrobiny wyrachowania czy też kalkulacji obliczonej na przymilanie się słuchaczowi. Jasne, nie jest to muzyka radiowa, która ma trafić pod każdą strzechę, ale też bardziej wyrobieni odbiorcy muszą omawianemu albumowi poświęcić więcej uwagi, a przede wszystkim zrzucić z siebie okowy ograniczeń ramowych. Nie przepadasz za folkiem? Black metal to dla ciebie egzotyczna ciekawostka? Właściwie dobrze się składa, bo im bardziej człowiek pochodzi do tej płyty niepewny i nieprzygotowany, tym skuteczniej jest ona w stanie strzelić w pysk.



Chyba już dość się nachwaliłem, a przecież nawet nie mam z tego żadnych profitów.. ;) Debiut Starej Rzeki dostępny jest w rodzimym, niezależnym labelu, a ponad to obie wersje - CD i kaseta - różnią się pomiędzy sobą okładkami i co ciekawe.. Na CD znajdziecie utwory, których brak na kasecie i na odwrót. To jest odpowiednie wychowywanie sobie słuchacza.

Ps. Stara Rzeka wystąpi na tegorocznej edycji OFF festival w Katowicach (2-4.08)

piątek, 7 czerwca 2013

[muzyka] THE NATIONAL - Trouble Will Find Me and Mistaken for Strangers [2013]

Chyba opadł już kurz po premierze nowej płyty The National. Pora zatem na bardziej wyważoną ocenę i odpowiedź na pytanie czy amerykańscy smutni chłopcy nagrali materiał lepszy od rewelacyjnego High Violent, czy też nie? Odpowiem w ten sposób: Trouble Will... wszystkich fanów zespołu ucieszy i połechce, nieprzekonanych - nie przekona. Ja sytuuję się na pozycji sympatyka i stwierdzam, że najnowsza płyta The National jest raczej przeciętna czy lepiej: bezbarwna, ale posiadająca jednak kilka dobrych momentów.




Jednym z nich jest z pewnością utwór I need my girl. Kawałek niemal zamykający płytę (10 na 13 tracków), a który z powodzeniem mógłby znaleźć się na przebojowej i chwytliwej Hight Violent. Na Trouble Will... stanowi perełkę, najjaśniejszy punkt do którego pozostałe utwory jakoś nie mogą się zbliżyć. Nie zrozumcie mnie źle - The National nadal potrafi pisać ładne, przyjemne i smutnawe kompozycje (chociaż to smutek wielce udawany), za co przecież się ich ceni. 
Z nową płytą jest jednak jeden podstawowy problem: zebrane utwory są bezpłciowe, mało się w nich dzieje. Po prostu wpadają jednym uchem, wypadają drugim i nic z tego nie zostaje. Co prawda Matt Berninger po raz kolejny daje popis swoich wokalnych umiejętności - w barwie jego głosu jest to coś co momentalnie przykuwa uwagę. Czy mowa tu o tej charakterystycznej  melancholii, pozornym niedbalstwie z jakim wyrzuca z siebie kolejne wersy tekstów.. Nie istotne, ważne jest, że to działa i hipnotyzuje. Niestety cała reszta nie idzie w parze z partiami wokalnymi. Jest tylko poprawnie.




Oczywiście, gdyby ten album nagrali debiutanci z pewnością zyskałby moją aprobatę bo jest tu potencjał, ale od tych starych wilków wymagałbym jednak nieco więcej. Z drugiej jednak strony.. przeskoczyć High Violent.. Czy to w ogóle możliwe?

czwartek, 6 czerwca 2013

[film] Mamut (2009) / Mammoth /

Samotność jest w nas, oplata każdego podczas codziennych spraw. I wątpliwe jest czy czy jest na nią lekarstwo. Czy może być nią drugi człowiek? 

Takie wątpliwości i pytania stawia Lucas Moodysson w swoim 11 filmie Mamut. Projekt ten jest prawdziwie multinarodowy - reżyser jest Szwedem, główne role odgrywają aktorzy pochodzenia meksykańskiego, amerykańskiego i filipińskiego, a sama akcja rozlewa się na trzy kontynenty. Ten swoisty uniwersalizm właściwie wzmacnia tezę filmu, której podstawą jest wspomniana przeze mnie samotność - temat, którym Moodysson wydaje się być szczególnie zainteresowany. Dość powiedzieć, motyw samotności to niemal niezależny bohater każdej kolejnej produkcji Szweda (któremu poświęcę w przyszłości osobny post, gdyż jest to twórca nader interesujący). 




Jednak w przeciwieństwie do poprzednich dzieł Mamut jest filmem niezwykle oszczędnym i chłodnym, gdzie widz przyjmuje niemal pozycję badacza studium samotności. 

Punktem wyjścia dla fabuły są klocki z których zbudowana jest "typowa", współczesna sytuacja: Dwoje kochających się, ale zapracowanych rodziców, 8-letnia córka i jej filipińska niania, a w tle nieujarzmiona i pędząca rzeczywistość, której nie sposób zatrzymać nawet na godzinę.
Pierwsze sekwencje filmu są dosyć mylące - oto Leo, Ellen i ich mała Jackie bawią się beztrosko w swoim przestronnym salonie. Pomieszczenie wypełniają śmiech, beztroska i szczęście. Kiedy przychodzi pora obowiązków (praca, szkołą) na scenę wkracza także kolejna bohaterka - niania Gloria, która podtrzymuje jednak sielankowy wydźwięk pierwszych ujęć (Jackie ją uwielbia, rodzice w pełni ufają).

Reżyser dosyć szybko separuje bohaterów od siebie, tworząc nieomal sytuację kliniczną w której widz może lepiej przyjrzeć się każdej z postaci i niespiesznie przeanalizować poszczególne odmiany samotności. Bo w Mamucie to właśnie ten prowadzący do dysfunkcji stan porządkuje całą fabułę. 

Nie psując przyjemności oglądania napiszę tylko, że akcja filmu rozgrywa się w trzech zupełnie innych zakątkach świata, której spoiwem są główni bohaterowie. Jednak świat jaki przedstawia Moodysson nie napawa optymizmem. Znana wszystkim obecnie choroba 'samotności w tłumie' sprawia, że ludzie oddalają się od siebie, nie są zdolni do komunikacji.. Ale walczą! I właśnie ta walka, umiejętnie schowana pod fabularnym płaszczykiem Mamuta to coś za co trzeba szwedowi oddać hołd. Jako jeden z nielicznych współczesnych reżyserów,  ma on rzadki dar do kreowania ekranowej rzeczywistości w sposób bardzo sugestywny i autentycznie nawiązujący do życia codziennego. Drobne gesty, urwane spojrzenia, niewypowiedziane słowa to krucha, ale konstrukcyjnie potężna materia z której można utkać albo film ważny i zmuszający do refleksji albo miałkie dziełko mówiące w zasadzie o niczym. Bez wątpienia Mamut zalicza się do pierwszej kategorii, a duża w tym zasługa gry aktorskiej. 
Gael García Bernal wcielający się w rolę Leo to nie tylko klasa sama w sobie, ale też ciekawy cytat odsyłający do twórczości Alejandro Gonzáleza Iñárritu. Dlaczego? Powody są co najmniej dwa. Pierwszy to rola Bernala w Amores perros. Drugi to fakt, że tematycznie i na poziomie konstrukcji Mamut silnie nawiązuje do twórczości meksykańskiego reżysera. 
I tu i tam pojawiają się te same składniki - samotność jako integralna część rzeczywistości, przypadek jako jej uzupełnienie, rozbicie zasady jedności miejsca, które łączą jednak relacje pomiędzy bohaterami.
Wracając jednak do aktorstwa w Mamucie.. Nie mam także zastrzeżeń do pozostałych kreacji. Może tylko Michelle Williams jako Ellen momentami przypomina trochę zagubioną cierpiętnice, ale też bez większych szkód dla filmu.




O wysokiej klasie reżysera świadczy również zakończenie Mamuta. Pozornie jednoznaczne, jest jednak otwarte na wiele interpretacji. To chyba tak jak w życiu, kiedy jedno wydarzenie po jakimś czasie może zostać odebrane zupełnie w inny sposób.
A co z tą nieszczęsną samotnością? Cóż, koniec końców Szwed nie oferuje na nią lekarstwa, wiedząc, że takowego po prostu nie ma, ale.. podsuwa kilka tropów, które mogą okazać się bardzo pomocne. Gdzieś głęboko pulsuje jeszcze jedno pytanie..

A może mamuty wyginęły z samotności?

wtorek, 4 czerwca 2013

[podróże] Parenzana - rowerowy szlak historii


Parenzana to nazwa niezwykle urokliwej trasy kolejowej rozciągającej się od Triestu (Włochy) aż do Poreć  (Chorwacja). Przebiegająca przez tereny trzech państw w czasach dwudziestolecia międzywojennego pełniła ważne funkcje logistyczne i transportowe. Ale..



..Nie piszę o Parenzanie z powodów historycznych, a dlatego, że obecnie jest to jeden z najciekawszych szlaków rowerowych w Istrii - odpowiednio długi żeby dostać zdrowy wycisk, miejscami dość wymagający, ale wynagradzający pięknymi krajobrazami, dziką przyrodą i skrawkami historii rozrzuconymi pomiędzy kolejnymi stacjami w postaci fragmentów zapisów na tablicach. Wśród miejscowych Parenzana to po prostu Istrijanka. Prawda, że ładnie?

Dane mi było widzieć i mijać wyłącznie chorwackie stacje, które są dosyć różnorodne: raz będą to ławki zorganizowane na wzór przydrożnego pikniku, innym razem tabliczka informacyjna, jeszcze kolejnym wjazd do masywnych i ciemnych tuneli. 

Teraz - kiedy sezon powoli rozkręca się na dobre - Parenzana pełna jest biegaczy, rowerzystów, spacerowiczów lub po prostu mieszkańców, którzy szukają ukojenia po całym dniu morderczej pracy .. ;) Jednak w okresie jesienno-zimowym Istrijanka pustoszeje co sprzyja długim spacerom, a liczne odgałęzienia sprawiają, że z pewnością nie jest to szlak do jednorazowego zaliczenia - wiele tu ukrytych przejść, dróg do wież obserwacyjnych czy dzikich łąk. 



Trasę polecam bardziej aktywnym turystom, podróżnikom i wszędobylskim włóczykijom. Zdjęcia zamieszczone w poście to tylko skromna próbka tego co można znaleźć na tej kamiennej, ale zarazem najbardziej urokliwej trasie rowerowej w zachodniej Chorwacji.