wtorek, 18 czerwca 2013

[film] Festen (1998)

Kolejna próba eksplorowania duńskiej kinematografii zaowocowała odkryciem Festen - filmu zjadliwego, obnażającego tak pieczołowicie skrywane ludzkie podłości, a to wszystko kręci się wokół rodzinnych relacji. Temat jakby znany, a skojarzenia z rodzimym Weselem Wojciecha Smarzowskiego są jak najbardziej słuszne.Tyle tylko, że reżyserujący Thomas Vinterberg przeprowadza dekonstrukcje świata przedstawionego unikając gęstych wódczanych oparów (bo chociaż i w Festen alkoholu nie brakuje, nie pełni on roli upodlacza, jak to Smarzowski ma w zwyczaju wykorzystywać w każdym swoim filmie).



Punktem wyjścia czyni Vintergerg rodzinne spotkanie, którego pretekstem są urodziny głowy rodu i posiadacza ziemskiego -Helge Klingenfelta . Na uroczystości zjawia się najbliższa rodzina, przyjaciele, potomstwo (także to nieproszone).
Od pierwszych minut wyczuwa się narastający konflikt i to na wielu płaszczyznach. Zawiłości relacji można śledzić poprzez ukradkowe spojrzenia, niedopowiedzenia, skryte (bądź nie) gesty.
Duńczyk osiągnął interesujący efekt zaszczucia przedstawianych bohaterów poprzez takie usytuowanie kamery, że nie ingeruje ona zupełnie w świat przedstawiony - pozostawiona niemal sama sobie, od niechcenia rejestruje wszystko to dzieje się na przyjęciu. Brak muzyki, efektywnego montażu eksponuje z kolei długie i niezręczne momenty ciszy.
Tak wykreowana duszna atmosfera doskonale sprzyja dekonspiracji rodzinnych sekretów. Jednak to właśnie bohaterowie, a właściwie ich niejednoznaczna konstrukcja dopełnia obrazu całości. Owa ambiwalencja wynika z faktu, iż każda istotniejsza dla fabuły postać, posiada szeroki wachlarz masek, które skrywają rzeczywiste intencje bohaterów. Gombrowicz aż przyklasnąłby z podniecenia gdyby mógł obejrzeć Festen.
Z tych oto składników Vinterberg opowiada widzowi o kondycji współczesnej rodziny, zżeranej przez niebezpieczne (ale w gruncie rzeczy płytkie i prymitywne) namiętności.



 Sportretowanie rozkładających się więzi i braku wzajemnego szacunku nie jest w kinie niczym nowym, ale Festen ma jedną przewagę nad innymi filmami z tego kręgu: po jego obejrzeniu w głowie zaczyna dzwonić  dawno nie słyszany dzwon.. lub chociażby dzwoneczek dawno zatraconej moralności. Uważam to za sukces duńskiego reżysera, bo po pierwsze zmierzył się z zapanowaniem nad wieloma bohaterami (i wyszedł z tej próby zwycięsko), co zawsze niesie problem braku balansu.
Po drugie i ważniejsze - pomimo dużej dawki groteski jaką nasycony jest Festen, reżyser nie stracił z horyzontu trafnej pointy, którą wkłada w usta utrudzonego nocnymi zmaganiami z żywiołem życia bohatera -solenizanta. Jest ona szokująca w swej prostocie. Jednak by się o tym przekonać, należy Festen obejrzeć, należycie przetrawić i wyciągnąć odpowiednie wnioski.

2 komentarze: