czwartek, 7 listopada 2013

[wywiad] Echoes of Yul

Zjawisko o nazwie Echoes of Yul intryguje i przyciąga coraz większą liczbę osób. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w tym przypadku to muzyka EoY stawia słuchaczowi konkretne wymagania, a nie odwrotnie. O stylu, kierunku rozwoju i powiązaniach z rodzimą sceną muzyczną rozmawiam z twórcą projektu, Michałem Śliwą.

Narodziny nowego zespołu to często wypadkowa wielu czynników. Jak wyglądało to w przypadku EoY - co było tym najważniejszym bodźcem? Na ile Twoja działalność w Yul zawiera się w projekcie o którym rozmawiamy?

Bodźcem była potrzeba szukania ekspresji w bardziej hałaśliwych dźwiękach, miałem dość długą przerwę  w graniu ostrzejszej muzyki i początek EoY to była swego rodzaju odskocznia od grania ambientu, a Yul,  w którym grałem kilka lat wcześniej był protoplastą dźwięków EoY, zakończyliśmy współpracę, ale jego klimat gdzieś we mnie cały czas drzemie.



David Lynch to nazwisko częste skojarzenie z muzyką EoY, jednak w wywiadach zaprzeczasz by twórczość amerykanina miała na Ciebie wpływ. Jakie zatem są Twoje poza muzyczne inspiracje?

Szanuję Lyncha to świetny reżyser z bardzo charakterystycznym stylem i dobrym poczuciem humoru. Kino ogólnie ze swoją kompleksowością środków przekazu to dla mnie nieprzebrane źródło natchnienia, ale chodzi mi bardziej o to, że nie mam konkretnych idoli, staram się uciekać od bezpośrednich inspiracji i różnicować bodźce.

Czytając opinie na temat materiałów EoY, są one w znakomitej większości pozytywne. Na ile tak dobra prasa  zmieniła Twoją sytuację jako twórcy zespołu oraz sposobu myślenia jako artysty?

Recenzje, które czytam na temat muzyki EOY, często są onieśmielające. Bezpośredniego przełożenia na dźwięki pewnie to nie ma, ale odczuwam trochę większą wewnętrzną presję co do jakości muzyki jaką komponuję. To cholernie miłe czytać, że komuś podoba się muzyka, chociaż nie zawsze jest różowo i zdarzają się negatywne opinie.

Jako artysta nie odczuwasz poirytowania wynikającego z faktu, że pomimo bardzo dobrego przyjęcia EoY, projekt znany jest relatywnie małej grupie odbiorców. Na zachodzie, nawet jeśli ktoś gra coś z pogranicza awangardy nie przeszkadza to (a czasem nawet pomaga) w byciu rozpoznawalnym.


Absolutnie nie, sam lubię zespoły niespecjalnie znane, poza tym EOY jest domowym projektem gdzie większość rzeczy robię sam i po prostu często brakuje mi zapału i czasu aby ogarnąć wszystkie niemuzyczne pola które jednak są ściśle związane z promocją muzyki. Do tego EOY funkcjonuje gdzieś pomiędzy `scenami` co nie ułatwia sprawy recenzentom i części słuchaczy. A jako że nie gram regularnych koncertów i muzyka nie należy do najłatwiejszych w odbiorze, to w nie dziwi mnie fakt nikłej `rozpoznawalności`.

Kolejną kwestią, która wydała mi się interesująca przy okazji EoY, to opinie, że jest to muzyka bardzo daleką od 'polskiej' sceny lub raczej krajowych standardów, co uważane jest za ogromny atut. Zdarzają się natomiast zestawienia z takimi nazwami jak Earth, Godflesh czy Skullflower. Jak sądzisz, z czego wynika takie nastawienie?

Pewnie dlatego że piszącym te słowa trudno jest znaleźć w Polsce inny zespół zbliżony
stylistycznie do Echoes of Yul, to zresztą dla mnie ogromny komplement. Cieszę się też, że pojawiają się zestawienia ze wspomnianymi przez Ciebie zespołami bo wszystkie trzy to ważne dla mnie bandy. Temat polskiej sceny czy szerzej muzyki to zresztą rzecz na dłuższą rozmowę, w undergroundzie jest masa perełek i zawsze była, i tak jak wszędzie na świecie przykryte jest to masą bezpłciowej muzy.
A co do krajowych „standardów”, na tle całego świata polskie kapele na pewno wyróżniają się bohaterstwem i determinacją, w naszym kraju naprawdę sporo trzeba poświęcić żeby zajmować się muzyką.

Kończąc temat, czy kraj pochodzenia i polska kultura w jakikolwiek sposób zawierają się w Twojej twórczości czy usuwasz ze swojej muzyki wszelkiego rodzaju 'narodowe' akcenty?

Oczywiście, że są obecne. Żyję w polskiej rzeczywistości i to jest solidnie inspirujące. Nie ma może orła na okładkach płyt EOY, ale jest sporo odniesień do polskiej kultury.  Pomijam czasy nowego millenium gdzie właściwie cały świat bardzo się zunifikował, ale okres przedwojenny i PRL są wyjątkowo atrakcyjne jako źródło inspiracji: kino, fotografia, nawet muzyka np. Aerolit Niemena jest jedną z najbardziej inspirujących mnie „od zawsze” płyt polskiej muzyki, sposób w jaki czerpał z zachodniego progrocka czy elektrycznego jazzu i dodawał ten wschodni koloryt i  słowiańską wrażliwość oraz ekspresję. To mój ulubiony polski krążek.

Na oficjalnym facebookowym profilu EoY pojawiła się enigmatyczna informacja o planowanym splicie z Thaw. To dosyć interesujące, ale też całkiem pasujące do siebie połączenie. Na jakiej zasadzie dobierasz partnerów do dzielenia dysku?

Miałem raz okazję współdzielić płytę z Sun For Miles i Guantanamo Party Program (którzy nota bene wydali w tym roku świetną płytę), jako że w Thaw grają ludzie z m.in Sun For Miles i na dodatek wydali płytę w tej samej wytwórni co ja chyba jest nam trochę `po drodze`. Zaraz po tym jak ukazała się ich płyta uzgodniliśmy, że musimy zrobić coś wspólnie. Pomimo różniącej się muzyki myślę, że łączy nas nieortodoksyjne podejście do dźwięku.

Split ma zawierać nowe utwory; czy mamy spodziewać się rozwinięcia dotychczasowego stylu czy można spodziewać się czegoś nowego?

Idzie nowe. Będzie bardziej nieobliczanie i wolniej niż zazwyczaj . Zresztą gotową mam nie tylko muzykę na split ale też nową nieregularną płytę Echoes of Yul. Przez ostatnie dwa lata zebrało mi się sporo materiału, który chciałbym wydać: remiksy, kolaboracje i kilka nowych tracków, które nie pasowały ani do poprzedniej płyty ani do nowopowstającej i na początku przyszłego roku nakładem Zoharum Records powinny pojawić się te utwory w formie EPki.

Obie płyty EoY charakteryzuje bardzo interesujący koncept graficzny. W jaki sposób zrodziły się pomysły na te artworki?

Właśnie na zasadzie konceptu który miał pasować do muzyki.

Zarówno debiut jak i druga płyta są dosyć długie. Godzina muzyki już sama w sobie stanowi pewne wyzwanie, a jeśli dodać do tego złożoność samych dźwięków, tworzy to finalnie dość ciężkostrawną mieszankę. Lubisz długie formy czy chodzi raczej o specyfikę muzyki którą grasz, a która by odpowiednio wybrzmieć potrzebuje dłuższych kompozycji?

Wiele albumów trwa po 30 minut i są kompletne i idealne, ale myślę że w formule muzyki jaką gram w EOY dłuższa forma sprawdza się lepiej, tu chodzi o zbudowanie pewnego klimatu, określoną narrację. To trochę jak z filmem: jeden trwa 90 minut a drugi 200.  Nie wiem ile trwać będzie trzecia płyta, ale nowa epka będzie dłuższa niż regularne wydawnictwa EOY (śmiech).

Czy jako artysta stawiasz sobie konkretne założenia po których realizacji będziesz mógł powiedzieć "spełniłem się, to by było na tyle"? Dokąd zmierza muzyka EoY?

Nie wiem. Moje granie w EOY to raczej intuicyjna sprawa bez czegoś w rodzaju planu albo wzorca do którego miałbym dążyć. Grając samemu łatwo za to wpaść w pułapkę autoplagiatu i tu przykładam dużą wagę do tego aby filtrować powstałe pomysły i słyszeć jakiś progres. Oczywiście jest możliwość, że formuła EOY wyczerpie się w którymś momencie dla mnie, ale na razie myślę, że jeszcze jest trochę do zrobienia.  Z każdym skończonym nagraniem odczuwam głód komponowania następnego

środa, 6 listopada 2013

[wywiad] Furia

Furia to zespół, który stylistycznie nigdy nie zatrzymywał się zbyt długo w jednym miejscu. Metalowy rodowód - chociaż nadal wyczuwalny - schodzi na plan dalszy na rzecz bardziej eksperymentalnego podejścia do muzyki. Nie bez znaczenia jest przy tym sposób i styl osiąganego efektu. Moim rozmówcą jest Nihil, człowiek odpowiedzialny za Furię, ale i wiele innych zespołów, które zdążyły wyrobić sobie dobre zdanie wśród słuchaczy rozmaitych gatunków muzycznych.


Jak Twoim zdaniem ma się ekstremalność współczesnego metalu z początkami tego gatunku. Nie chodzi mi tu o sam black metal, ale o całościowe spojrzenie na ten typ muzyki.

Wraz z zapadnięciem się metalu w mainstream, zapadła się jego ekstremalność, która definiowała przecież jego sedno jako rodzaj ektremy, a mówiąc inaczej jako coś stojącego w opozycji do muzyki popularnej. Dziś w muzyce metalowej dąży się w gruncie rzeczy do tego żeby było ładniej, a nie brzydziej. Dlatego metal zjadł swój ogon. Wydaje mi się że kiedyś jednak go wyrzyga i wszystko będzie jak dawniej. Smród rzygowin odstraszy normalnych słychaczy i metal stanie się na powrót czysty jak łza.

Kontynuując wątek, w czym, Twoim zdaniem, przejawia się ekstrema we współczesnej muzyce popularnej (do której zalicza się też metal)? Jak właściwie zdefiniowałbyś muzyczną ekstremę?

Nie wiem, pogubiłem się w tym. Właśnie między innymi dlatego, że metal przestał być ekstremalny i stał się jednym z gatunków  muzyki popularnej. Właściwie nie umiem sobie przypomnieć kapeli grającej teraz, którą postrzegam jako ekstremalną. Nie wiem czy to wina świata czy moja, czy się po prostu nie przyzwyczaiłem, ale jak mówię – nie wiem, wszystko jest oczojebne, jest za bardzo, zasłania.

Furia, czyli zespół z metalowym rodowodem przekształca się obecnie w projekt, który coraz bardziej przyciąga poza-metalowych słuchaczy. Pod względem muzycznym niby nadal słychać związki z gatunkiem, ale z drugiej reszta elementów (teksty, grafiki) wyraźnie się od niego odcina. Jaki jest Twój – jako twórcy -  pogląd na taki odbiór zespołu?

Furia się nie przekształca w projekt dla niemetalowców, to niemetalowcy przekształcają się w ludzi potrafiących z tym obcować. Ja, ani nikt inny z zespołu nie jesteśmy w gruncie rzeczy odpowiedzialni za kształt naszej twórczości. Po prostu idziemy tam gdzie idzie nasza przygłupia gęś o imieniu cel. Jest nawalona, więc idziemy wężykiem.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że Furia jest blackmetalowym zespołem - na ile to określenie rzeczywiście Twoim zdaniem oddaje ducha i charakter zespołu, a na ile było to uproszczenie dla mainstreamowych mediów?



Nie wiem czy to blackmetalowy zespół. Nie wiem z powodów o których mówiłem wcześniej, dziś wszystko jest rozmyte. I nie wiem czy mam uważać Furię za BM, skoro przyświecają nam te same idee co w początkach, ale świat blackmetalowy się zmienił na tyle, że odstaje sporo od tego czym był kiedy zaczynaliśmy. Po drugie – jaka jest defiincjia tego gatunku? To też się rozmazało. Jeśli patrzeć w kategoriach religinych, to zdecydowanie ta tematyka nie budzi naszego zainteresowania. Aha, po pierwsze B, pozmienialiśmy się, chociaż kręgosłup został.


Wspomniałem już o wyczuwalnej  w przypadku Furii dużej dawce autoironii, która przejawia się przez np. groteskowe wywiady lub same liryki. Na ile ta nonszalancja była zaplanowana lub też co takiego zdystansowało was do działalności zespołu?

Właśnie nabierałem orzeszki z paczki i jeden wyjechał leżąc na pierwszym stawie od paznokcia. Niesamowite.

Porozmawiajmy o tekstach. Porównując liryki z pierwszych wydawnictw do tych najnowszych da się zauważyć znaczny progres artystyczny. Więcej tu symboliki, tajemnicy i po prostu więcej ciekawszych wersów. Jaki jest Twój stosunek do wcześniejszych tekstów, zwłaszcza tych z początkowego okresu działalności Furii?

Wydaje mi się że literacko były znacznie gorsze niż teraz, ale taki wtedy byłem, więc podpisuję się pod nimi obiema rękoma. Dziś nasz bełkot jest bardziej ułożony, zresztą tak jak i my. Widzimy też znacznie więcej, więc może i to powoduje że są dla ciebie ciekawsze. Choć z drugiej strony ta szczeniacka prostota była może bardziej urokliwa. A może nie? Nieważne.

Eksperymenty to już drugie imię zespołu. Myślę teraz zwłaszcza o mini-albumie „Huta Laura...”, wydanej w limicie 200 sztuk, zarejestrowanej podczas koncertu którego nie było..  Jaki cel (wizerunkowy? artystyczny? kaprys?) przyświecał tej publikacji?

Taki jak przy każdym innym naszym działaniu – żaden.

Zauważyłem, że lubicie krótkie formy, a każda z EPek wydanych pod szyldem Furii ma inny charakter. Jakie określiłbyś stosunek zespołu do relacji duża płyta – EPka? Pytam, gdyż na ogół działa to na zasadzie: minialbum - eksperymenty, pełna płyta – kontynuacja stylu, muzyczna/stylistyczna wolta itd.

No tak, tak to u nas wygląda, choć nie jest to zamierzone. Podejrzewam, że wynika to z koncepcji tych materiałów, ich treści. Akurat tak się trafiło że zagadnienia zadawane nam przez drzewa na minialbumach są takie, że można je postrzegać jako eksperymentalne. Ja nie czuję jakoś tej różnicy w kontekście duża/mała płyta, choć dobrze wiem że tak to na zewnątrz wygląda. Ponadto, nie widzę sensu grania nieeksperymentalnego w naszym przypadku, choć wcale nie chcę poweidzieć że to bez sensu w ogóle. Nie funkcjonujemy na płaszczyźnach ekspryment / nieeksperyment, to wszystko takie jest bo takie jest.

Odłóżmy na chwilę na bok schemat najlepszego bo najnowszego albumu. Którą z trzech dużych płyt nagranych przez Furię uważasz za tą z największą siłą rażenia i z jakiego powodu?

Żadna mnie nie razi. Nie wiem czemu.

Słyniesz z wielu – stylistycznie odmiennych od siebie – projektów. Jak jednak ustosunkujesz się do opinii mówiących, że gdyby Nihil wziął się za nagrywanie muzyki zupełnie nie związanej z metalem, mogłoby wyjść z tego coś, co miałoby szanse wstrząsnąć polską muzyką undergroundową/alternatywną?

Nic dodać, nic ująć. Musiałbym się tylko jeszcze nauczyć grać. No i musiałbym zaklajstrować czymś osobowość. A jakbym jeszcze był posiadaczem śnieżnobiałych zębów, to zrobiłbym coś z Nosowską. I Bartosiewicz. Naraz. Na dętych.

Skoro mowa o innych projektach muzycznych, to na ile oddziałują one pod względem artystycznym na muzykę Furii? Trudno wytyczyć granicę pomiędzy stylami kolejnych zespołów?

To pytanie dostaję dość często i choć odpowiedź jest dla mnie oczywista, nie umiem do dziś tego wyjaśnić. Te projekty są oddalone od siebie jak planety. Podaję przykład planet, bo nie przychodzi mi do głowy większa odległość. Czyli spory kawał. Ale jak wiadomo, oddziałują na siebie wzajemnie. Ty, wyjaśniłem. Będę to przeklejał.


Na mini albumie W melancholii oba zamieszczone utwory rozwijają się w bardzo ciekawy, transowy wręcz sposób, po czym gwałtownie całość się urywa. Brzmi to tak, jakbyście w połowie numeru zdecydowali się na cięcie. Czy był to celowy zabieg wybijający wytrącający z rytmu czy też taka była koncepcja utworów?


Dokładnie. Uwielbiamy wytrącać i się wytrącać, mimo iż tego nienawidzimy.

W dyskografii Furii brak splitów, czyli wydawnictw niemal powszechnych dla zespołów metalowych. Gdybyście mieli okazję dzielić dysk z artystą niemetalowym, kto i z jakiego powodu znalazłby się na liście życzeń?

Myślę że każdy z nas miałby trochę różne typy. Namtar myślę że widziałby się na jednym krążku z Leo Messim, Christiano Ronaldo i Davem Lombardo, Sars z Shelby Belle, ja natomiast z Kojakiem. Oni wszyscy to wielcy artyści i bardzo nam imponują. Mielibyśmy osobliwy 8 – way split. Niestety nigdy do tego nie dojdzie – nie lubimy tego rodzaju wydawnictw.

Wywiad zamknę pytaniem związanym niejako z początkiem rozmowy. Wizerunek sceniczny Furii jest silnie spowinowacony z black metalem (vide koncert na OFF Festival). Na ile koresponduje on z tekstami, które na pierwszy rzut oka trudno skojarzyć z muzyką i przekazem muzyki metalowej?

Nie zgodzę się że trudno je skojarzyć. My to kojarzymy łatwo, więc się zgadza. Pytanie czy to metal się zgadza do nas.

wtorek, 24 września 2013

[wywiad] Merkabah

Na muzycznej mapie Polski zespół Merkabah nie jest jeszcze zbyt dobrze kojarzony. Jednak ich rosnąca pozycja w rodzimym niezalu oraz coraz wyższy poziom kolejnych materiałów zainspirowały mnie do przeprowadzenia rozmowy z zespołem. Przepytałem Kubę, Gabriela i Rafała. Odpowiedzi jakie uzyskałem z pewnością lepiej przybliżą sylwetkę tego intrygującego kolektywu.


Witajcie! Bardzo mnie cieszy, że udało nam się porozmawiać. Wasz zespół - chociaż młody - zdobywa opinię całkiem obiecującego kolektywu. Niestety skromna ilość informacji na wasz temat zmusza o spytanie o pomysł na wasz zespół, muzykę.. Wiecie, chodzi o "element zapalny", który był jednocześnie impulsem do działania.

Kuba: Zaczęło się od mojego spotkania z Gabem. Obaj działaliśmy wtedy w innych zespołach, które chyba nie do końca nas muzycznie satysfakcjonowały. Mieliśmy wówczas ambicje, by eksperymentować z post-rockiem i łamańcami, ale nie było u nas nigdy jakiejś konkretnej wizji, jakiegoś jednego wyjściowego pomysłu na granie. Był jakiś ogólny zarys, ale nie wiedzieliśmy czym to dokładnie ma być i w jakim kierunku pójdzie. Dlatego potrzeba było sporo czasu by się dotrzeć, przemielić wszystko, pokombinować.

Gabriel: Jak widać na tyle się zgraliśmy, że wspólnie działamy do teraz. Punktem zapalnym było u nas zwyczajnie poznanie się, zrozumienie i ogranie. Jakąś wizję mieliśmy, ale szybko ją porzuciliśmy na rzecz tego, co wychodzi nam spontanicznie - nasza muzyka jest wypadkową nas i naszego oglądu a nie założonego pomysłu.

To był niejako wstęp do kolejnego pytania. Odpowiedz z jakiej muzycznej tradycji wywodzi się muzyka Merkabah?

Rafał: Inspiracje są bardzo różnorodne, od rocka progresywnego, przez szeroko rozumianą psychodelę, po noise. Ja raczej nie zastanawiam się nad muzyczną tradycję, z której się wywodzimy. Gramy to, co lubimy, bez zbędnego intelektualizmu.

Kuba: Myślę, że najbliżej nam do ogólnie pojętej awangardy, ale ciężko to sprowadzić do jednej wybranej muzycznej filozofii. Chyba z różnych gatunków czerpiemy różne wartości, które przekładamy na konkretne aspekty naszej muzyki, naszego artystycznego myślenia.

Gabriel: Jeśli chodzi o samą tradycję to raczej bym nas powiązał z jakąś tradycją muzyki niepokornej :) czy to punk, czy psychodela, czy jakkolwiek inaczej by to nazwać. Na pewno wiele wspólnego mamy na pierwszy rzut ucha z Kobongiem albo Zornem np., jednak łączników szukałbym raczej w teorii – robić coś nowatorskiego i swojego bez oglądania się, pod prąd, mimo braku rozgłosu, własnymi środkami, dostępne dla każdego zainteresowanego za darmo itd., co wiąże się z naszymi poglądami także pozamuzycznymi.

Zbierając informacje do wywiadu natrafiłem na naprawdę skrajne tagowanie muzyki Merkabah: avant rock, noise rock, free jazz, experimental, awangarda a nawet sludge metal. Wiemy, że etykiety to sprawa drugorzędna, ale jak ustosunkujecie się do tak szerokiego spektrum gatunków?

Rafał: Jest to bardzo zabawne zjawisko. Kiedyś nawet ktoś określił naszą muzykę jako eksperymentalny grind. Mnogość tych etykiet świadczy tylko o tym, że gramy coś oryginalnego, co cieszy. Ja osobiście uważam, że gramy rocka progresywnego, w szerokim rozumieniu tego pojęcia.

Kuba: Każdy chyba opisuje tę muzykę wedle tego, co jemu jest najbliższe. Podejrzewam, że każdy z nas również ma w głowie zupełnie inne etykiety, którymi by opisał to, co gramy i o to właśnie chodzi.

Na ilę symbolikę oraz spuściznę kultury żydowskiej można powiązać bądź odnaleźć w waszej muzyce? Pytam oczywiście w nawiązaniu do nazwy zespołu. Skąd ten pomysł?

Kuba: Nazwę zasugerował Gab i od razu ją łyknęliśmy. Podobało nam się jej znaczenie i brzmienie: mistyczne ale i nieco surowe. Początkowo gdzieś tam czerpaliśmy inspiracje z kultury żydowskiej (chociażby przy grafice, czy wizualizacjach), ale nigdy nie chcieliśmy się na tym za bardzo skupiać. Nadal lubimy nawiązywać do mistycyzmu, mitologii, literatury, itd. ale w bardziej luźny i ogólny sposób. Raczej po to, by nadać naszej muzyce jakiś literacki podtekst, niż żeby tworzyć jakieś skomplikowane fabularne historie.

Z tego co udało mi się wyczytać, początki zespołu sięgają roku 2007, jednak pierwszy materiał opublikowaliście dopiero w 2011. Co działo się w zespole pomiędzy tymi dwoma znaczącymi wydarzeniami?

Rafał: Bohatersko pojawiłem się ja!

Kuba: Ahahaha, no nie da się ukryć, że przyjście Rafała było kluczowe. Wcześniej dużo eksperymentowaliśmy z brzmieniem, były kombinacje ze składem, itd. Generalnie nasza droga była dość wyboista i nie należała do najłatwiejszych. Ale choć pierwszy materiał wydaliśmy dopiero w 2011, to koncertowo byliśmy aktywni bodajże już od 2008, także nie było opierdalania się przez te 3 lata.

Wspomniałem wcześniej o niewielu oficjalnych informacjach na wasz temat. Właściwie poza adresami na facebooku/bandcampie trudno o jakiekolwiek wiarygodne źródła. To efekt braku czasu, braku zainteresowania czy świadome działanie?

Kuba: Raczej świadome działanie. Nasza zespołowa biografia nie jest jakaś fascynująca, więc nie czujemy zbytnio potrzeby zanudzania tym innych.


Przed pytaniem o wasz pierwszy materiał, chciałbym żebyś spróbował opowiedzieć o kilku słowach o Assonance Records z którym współpracujecie. Czy tak mała wytwórnia podoła sytuacji coraz większego zainteresowania Merkabah? Dlaczego właśnie oni?

Kuba: Akurat nasza współpraca z Assonance zakończyła się już jakiś czas temu, a to dlatego, że wytwórnia ta przerwała działalność. Obecnie Janek (człowiek który stał za Assonance) działa jako kasetowy label Wounded Knife i koncentruje się na bardziej eksperymentalnych, minimalistycznych klimatach. Zresztą polecam wszystkim ich wydawnictwa. Jeśli o nas chodzi, to ostatnią płytę wydaliśmy własnym sumptem, a nadchodzący album Moloch ukaże się dzięki wytwórni Instant Classic.

Lyonesse to mini-album nagrany na żywo w 2010 roku. Opowiedz o okolicznościach rejestracji tego materiału. Brzmienie i jakość jest naprawdę wysokiej próby, jak udało wam się to osiągnąć podczas sesji live?

Rafał: Jest to na pewno powiązane z warunkami, w których mieliśmy przyjemność grać. Profesjonalizm ekipy technicznej i akustyków jest ewidentnie słyszalny na Lyonesse. Od siebie tylko dodam, że był to mój drugi koncert z Merkabah i bardzo miło to wspominam.

Zauważyłem, że zarówno Lyonesse jak i A lament for the lamb cechuje bardzo intrygująca oprawa graficzna. Kto odpowiada za te prace i jak korespondują one z zawartością muzyczną? Pytam o to, gdyż podskórnie czuć głębszy koncept w twórczości Merkabah, ale wolałbym usłyszeć wasz komentarz w tej sprawie, nie dorabiając niepotrzebnej ideologii.

Kuba: Za grafikę w większości odpowiadam ja, ale akurat oprawa do Lyonesse była wspólnym dziełem Gaba i moim. Zresztą od jakiegoś czasu coraz bardziej staramy się myśleć kolektywnie o oprawie wizualnej Merkaby i podchodzić do niej bardziej multimedialnie (wciąż rozwijamy nowe patenty jeśli chodzi o wizuale koncertowe, grafiki, merch, itd.). Nie wiem czy jest w tym wszystkim jakiś spójny koncept, ale na pewno chcielibyśmy, by nasza twórczość była wielopoziomowa 
i wykraczała poza samą muzykę.


Gabriel: Generalnie staramy się przemycać w albumach nieco więcej niż same dźwięki, bardzo przykładamy się też do obranej warstwy fabularnej i narracji, tytułów, przejść, naturalnie do odpowiedniej strony wizualnej również. Chcemy wyróżnić jakąś myśl i nakłonić słuchacza żeby trochę jej tropem odczytywał resztę, stąd taka uwaga o oprawę graficzną, która dobrze zbuduje klimat i rozwinie temat płyty.

Po roku od premiery Lyonesse przyszedł czas na debiut pod postacią A lament for the lamb. Jakie były wasze oczekiwania po nagraniu i wydaniu debiutu w takiej formie?

Rafał: Ja w gruncie rzeczy nie miałem specjalnie wygórowanych oczekiwań. Stylistyka, w której się obracamy, jest tak wybitnie niekomercyjna, iż na jakikolwiek sukces, w tym kontekście, nie możemy liczyć. Mi osobiście zależało na tym, by materiał brzmiał godnie i zebrał przychylne opinie i dotarł do możliwie jak największej liczby odbiorców.

Kuba: Ja szczerze mówiąc to chciałem już to mieć z głowy, hahah. Prawda jest taka, że cały proces nam się tak niemiłosiernie przeciągał, że zdążyliśmy w międzyczasie napisać prawie cały nowy materiał. Przez to niestety Lament jak wyszedł, stracił dla nas trochę na aktualności i myślami wybiegaliśmy już gdzieś dalej.

Utwór otwierający czyli "Twelver" to jak dla mnie oczywisty cytat z muzyki szwedzkiego zespołu Meshuggah. Na ile metal inspiruje muzyków Merkabah?

Rafał: Choć obecnie nieczęsto wracam do metalu, to niegdyś wiódł prym wśród moich ulubionych zespołów. Do dziś zresztą z radością wracam do Slayera, Neurosis, Cynica, czy właśnie Meshuggah. Jednakże obecnie raczej niewiele inspiracji czerpiemy z metalu podczas tworzenia numerów.

Kuba: Chyba każdy z nas miał swoją przygodę z metalem. Ja nadal chętnie wracam do takich klimatów, ale  niekoniecznie szukam tam inspiracji.

Gabriel: Kiedyś całkiem sporo, teraz już wcale. Jako „ciężką” inspirację wymieniłbym obecnie raczej okołohardcore'owe rzeczy.

Pytałem wcześniej o ogólną wymowę warstwy graficznej Merkabah, ale teraz interesuje mnie sama koncepcja A lament.... Dla przeciętnego słuchacza jest to album bardzo nieoczywisty i wymagający dłuższego czasu na przyswojenie. Czy taka była wasza intencja? 

Rafał: Sami słuchamy muzyki, która nie wjeżdża po dwóch odsłuchach, więc naturalnym jest dla nas dążenie, nawet podświadome, do podobnych efektów.

Kuba: Myślę, że jest to też wynik naszych długich poszukiwań i tego, że ta cała mnogość inspiracji, środków wyrazu, myśli, itd. przemieliła się w jedną masę, nadając jej nieco niejednorodny charakter. Ale jednak podstawową wartością jest dla nas bezkompromisowość, więc jeśli wychodzi nam z tego muzyka ciężko przyswajalna, to znaczy, że tak musi być i już.

Utwory na płycie są dość złożone i skomplikowane, przeplata się tu wiele gatunków (o których za chwilę). Opowiedz trochę o samym procesie komponowania: jak przebiega, czy da się wychwycić tu pewne prawidłowości lub wytyczne?

Rafał: Numery powstają w dwojaki sposób: wyłaniają się na bazie wspólnych improwizacji, lub czystej dyskusji. Czasem też ktoś z nas przyjdzie na próbę z nowym motywem i zaczynamy kombinować. Tutaj wielkich zaskoczeń raczej nie będzie. Choć kiedyś z Gabem spotkaliśmy się i napisaliśmy teoretyczną bazę do numeru na pudełku od pizzy. W najbliższej przyszłości planujemy powtórzyć ten proceder.

Nie mogę teraz nie spytać o teaser Molocha, który od jakiegoś czasu krąży po sieci. Brzmi to wszystko jeszcze bardziej radykalnie, ale też transowo. Poproszę o komentarz czy pierwsze wrażenia są zbieżne z tym co będziemy mogli znaleźć na nadchodzącym materiale?

Rafał: Magma Cię zaleje.

Kuba: Wszystkich zaleje. Zdecydowanie jest to bardziej radykalny materiał, bardziej zbity, brudny.

Gabriel: A do tego bardziej skomplikowany, nawarstwiony i jednolity.

Kto zajmie się jego dystrybucją i jaką ilość sztuk przewidziano do sprzedaży?

Kuba: Jak już wspomniałem, album wydaje Instant Classic, a przewidzianych jest (przynajmniej na pierwszy rzut) 200 sztuk.

Przewidujecie bardziej zorganizowaną formę promocji nowych utworów przez np. większą trasę koncertową?

Kuba: Zdecydowanie tak, ale podejrzewam, że grubszą trasę zaplanujemy sobie dopiero na wiosnę 2014 roku. Na pewno mamy nadzieję, że płyta trafi do paru sklepów internetowych i do dystrybucji cyfrowej, ale wszystko w rękach wytwórni.

Skoro o koncertach mowa to jak wygląda to z graniem sztuk na żywo poza granicami kraju. Zdarzyły się takowe? Jeśli tak jaki był odbiór muzyki Merkabah?

Kuba: Niestety nie mieliśmy okazji jeszcze grać poza Polską, ale tego tematu nie odpuścimy zbyt łatwo, więc myślę, że jest to tylko kwestia czasu. Mamy trochę życzliwych nam osób w Niemczech, Rosji, Czechach, i paru innych miejscach, więc mam nadzieję, że uda się gdzieś wyjechać przy okazji najbliższej trasy.

Na koniec zabawa słowna. Hasło z mojej strony i wasza odpowiedź w postaci krótkiego komentarza:

King Crimson

Rafał: Nieosiągalny wzór.

Kuba: Bogi.

Gabriel: Posejdon.

Polski biznes muzyczny

Rafał: A co to?

Kuba: Nie dotyczy.

Gabriel: Skądś te płyty w kioskach się biorą

Koncertowa Warszawa

Rafał: Czasem nawet ktoś przyjdzie.

Kuba: 100 koncertów dziennie, a nikt na nie nie chodzi.

Gabriel: Dużo perełek

Czołówka polskiej sceny niezależnej

Rafał: Teraz jest bardzo wiele znakomitych kapel. Nie będę wymieniać, nie chce urazić żadnego ze świetnych zespołów, o którym mógłbym nieopatrznie zapomnieć.

Kuba: Ciagle się rozszerza i zaskakuje. Jestem wielkim fanem polskiego niezalu.

Gabriel: Coraz więcej, coraz ciekawiej

Najbardziej udany utwór Merkabah

Rafał: Ah! Ca Ira
Kuba: Hilasterion
Gabriel: The grapes (…) are filling and growing heavy

To już chyba wszystko. Ostatnie słowo należy do was. Dzięki za poświęcony czas i do zobaczenia na koncertach!


Kuba: Dzięki!

niedziela, 22 września 2013

[wywiad] Tides From Nebula

Tides From Nebula solidnie zapracowali na swoją popularność. Dwie dość różne od siebie płyty (premiera trzeciej przewidziana na początek października br), duża aktywność koncertowa i pomysł na wtłoczenie w nieco już skostniały post-rock własnych pomysłów, zachęciły mnie do przeprowadzenia wywiadu z zespołem. Na pytania odpowiadał Przemek Węgłowski, czego efekt finalny do przeczytania poniżej.


Witaj, bardzo dziękuję za możliwość krótkiej rozmowy. Na początek porozmawiajmy o sprawach bardziej ogólnych. Etykiety to z pewnością nie Twoja działka, ale nie można zaprzeczyć, iż TFN z post-rockiem łączy bardzo wiele. Co jeszcze ta formuła muzyczna ma do zaoferowania współczesnemu odbiorcy?

Cześć! Jeśli pytasz co post-rock ma jeszcze do zaoferowania to naprawdę nie bardzo wiem jak mam Ci odpowiedzieć. Mam ogromne problemy z tą etykietką. Zostaliśmy tak skojarzeni jakiś czas temu i ta łatka się dość mocno trzyma. Ja zawsze wolałem określenie "instrumentalny rock", bo ma po prostu jasne reguły. Wracając do pytania- myślę, że każdy zespół, każdy artysta, ma coś nowego do zaoferowania, tylko ciężko to opisać i nazwać zanim zostanie stworzone.

Nie spytałem o to bez powodu, dużo bowiem słyszy się o wyczerpaniu formuły post-rocka, a nawet rocka jako takiego. Co bardziej krytyczni twierdzą, iż jest to muzyczna droga donikąd. Jakie jest Twoje zdanie w tej kwestii w kontekście muzyki TFN?

Coś w tym jest, na szczęście kiedy sam nie masz problemów z kreatywnością, takie rzeczy Cie po prostu nie obchodzą. Przy tworzeniu ostatniej płyty świetnie się bawiliśmy i nawet przed sekundę nie pomyślałem o tym, czy rock się kończy, a może czy już się skończył. Jeśli w etykietkach tkwi jakieś zło to myślę, że właśnie tutaj pokazuje swoją twarz. Muzyka powinna wypływać z serca, a nie z analizującego wszystko umysłu. Faktem jest, że są zespoły grające tak samo przez całą swoją niekrótką karierę, jak i takie które zmieniają styl z płyty na płytę. Na szczęście nie ma obowiązku należeć do żadnej z tych grup (śmiech)

Jak różni się współczesna biznesowo-muzyczna rzeczywistość od czasów kiedy zaczęliście rozkręcać TFN? Jaka jest Twoja opinia na kształt zmian w Polsce pod względem dbania o artystów alternatywnych, organizację i promocję koncertów oraz sam proces promocji płyt?

Chyba nie różni się zbyt wiele, minęło w końcu dopiero pięć lat. Inna sprawa, że przez ten czas mieliśmy szczęście poznać wiele pomocnych i serdecznych osób, dzięki którym np. organizacja trasy koncertowej jest dużo łatwiejsza. Podobnie sprawy się w mają przy promocji płyt- teraz jesteśmy w dużej wytwórni, a pięć lat temu z debiutem przez pierwsze kilka miesięcy uskutecznialiśmy typowe DIY. Jedyną poważną różnicą która przychodzi mi do głowy jest fakt, że teraz do naszego kraju przyjeżdża chyba więcej zachodnich grup, przed którymi można się pokazać szerszej publice.

Brak tekstów ergo istotnego elementu komunikacyjnego, zmusza do szukania innych form ekspresji w ramach muzycznej struktury; jaką role w muzyce TFN odgrywa koncept/jednolita wizja artystyczna?

Myślę, że bardzo dużą. Brak tekstów, wokalu, ogranicza nas zupełnie na jednym polu, jednak daje w zamian sporą przestrzeń, która dla nas jest podstawowym narzędziem w komunikacji ze słuchaczem. Wszystko jest lekko podbarwione tytułem danego kawałka i w efekcie powstaje zupełnie inny rodzaj komunikatu, niż ma to miejsce w muzyce "wokalowej". Większość pytań dotyczy właśnie tego aspektu TFN. Sam fakt instrumentalnego grania wielu ludzi intryguje i dziwi. Na przykład często słyszymy pytania o to, kiedy nagramy coś z wokalem.

Chciałem spytać teraz o wasz rytm pracy; układa się on bowiem w dosyć uporządkowany cykl: pełny album co dwa lata, pomiędzy sesją nagraniową liczne koncerty w kraju i za granicą. Nie obawiacie się rutyny, a co za tym idzie powtarzaniem schematu, który być może w pewnym momencie zabije emocje potencjalnie drzemiące w procesie komponowania nowych kawałków?

Dobre pytanie. Nigdy o tym nie myślałem... To trochę jest tak, że kiedy jesteś w trasie to zaczynasz myśleć o robieniu nowej muzyki, a kiedy siedzisz na salce i w studio to z tyłu głowy już czają się koncerty. Póki co to wszystko jest tak idealnie przemieszane, że o jakiejkolwiek rutynie nie ma mowy. Jeśli przyjdzie, będziemy się wówczas martwić i szukać rozwiązań. Przez pierwszą połowę tego roku spotykaliśmy się na próbach pięć razy w tygodniu. Niektóre dni były bardzo kreatywne, wręcz czuliśmy jak muzyka z nas spływa. Innym razem robiliśmy przez tydzień osiem wersji jednego mostka i miałem wrażenie, że i tak finalnie zostanie ta pierwsza (śmiech). Ale właśnie tak to wygląda, potem jedziesz do studia ze świadomością, że owoc tej tygodniowej pracy, ten 40-sekundowy motyw może być zmieniony w ostatniej chwili. To jest jeden wielki ekscytujący proces i jeśli wnikniesz w niego bardzo mocno, jest duża szansa, że te emocje o których wspomniałeś będą zawsze obecne.

Nie można powiedzieć o was, że lubujecie się wyłącznie w długich i przestrzennych kompozycjach - z równym upodobaniem komponujecie także krótsze utwory. Jak z Twojej perspektywy rozkładają się akcenty: wolisz krótsze czy dłuższe formy?

W tym momencie jest to mniej więcej wyważone. Nowy album opiera się głownie na krótkich, treściwych kawałkach, jest to trochę efekt poprzedniej płyty, na której dominowały długie, rozlane kompozycje. Z mojego punktu widzenia przypomina to trochę sinusoidę, ostatnio znów mam ochotę na dłuższe utwory. Zresztą ostatnim numerem, który powstał z myślą o Eternal Movement był "Up From Eden", najdłuższy na płycie. 

Muzyka TFN to konkretna formuła, a co z eksperymentami? Czy zastanawialiście się by wpleść w wasze dźwięki wątki z innych styli muzycznych (jakich)?

Eksperymenty są OK, pod warunkiem, że nie są tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę samą obecnością. Ciężko mi- zwłaszcza teraz, tuż przed premierą nowej płyty- przewidywać i zastanawiać się nad tym jaką ścieżką będziemy podążać na czwartym albumie. Faktem jest, że podczas nagrywania "EM" bawiliśmy się nowymi brzmieniami, głównie elektronicznymi. Wszyscy słuchamy dużo muzyki "niegitarowej" i prawdopodobnie jest to jedna z możliwych dróg naszego rozwoju. Choć fajnie byłoby też nagrać typowo rockowy album. Wiesz, taśma, setka i zero dubli. W tworzeniu muzyki to jest najpiękniejsze i najcenniejsze- totalna wolność.

Co uznałbyś za fundamentalną inspirację dla muzyki TFN spoza muzycznych kręgów? Mam tu na myśli kulturę popularną, sztukę, naukę itd. W jaki sposób inspiracje te przekładają się na język muzyczny zespołu?

Poza muzyką każdego z nas inspirują inne rzeczy. Jednak nie powiem Ci, jak przekłada się to na nasz język muzyczny. To jest tak magiczny dla mnie mechanizm, że nie mam ochoty wnikać bo niewiele ugram (śmiech). Nauka, kino, duchowość, książki, internet, filozofia, gry komputerowe- worek jest spory i to wszystko jakoś nas, a zarazem naszą muzykę, kształtuje. Ostatnimi czasy doszedł jeszcze jeden czynnik, który połowie z nas- Maćkowi i Tomkowi- mógł nasunąć trochę inspirujących pomysłów. Chłopaki są w trakcie budowania studia. W zasadzie od paru miesięcy, albo graja, albo budują, więc kolejna płyta może pójdzie lekko w stronę jakiegoś industrialu? (śmiech)

Pytanie, które niejako łączy się z poprzednim. Czy w związku z postępującą dygitalizacją rynku, tradycyjne nośniki MC/CD/Winylowe mają się ku końcowi? Jakie są Twoje osobiste preferencje jako kolekcjonera muzyki?

Myślę, że tradycyjne nośniki nie znikną nigdy. Zawsze znajdzie się grupka zapaleńców, która
słucha winyli, albo CD. Słyszałem nawet ostatnio, że kasety MC mają swój renesans. Po prostu muzyka to także przygotowanie do słuchania jej. Znalezienie odpowiedniej płyty na półce, dotknięcie, przygotowanie odtwarzacza. Dwa kliknięcia myszką, lub przesunięcia palcem po dotykowym ekranie zabijają to co wydaje się nieistotne, lecz ma dla niektórych duże znaczenie. Ja osobiście lubię zbierać płyty, a słuchanie muzyki z takiego źródła, leżąc na kanapie, lub czytając książkę działa na mnie o wiele lepiej niż puszczenie jej z mp3 na komputerze.

Ok, pora na bardziej konkretne pytania. Wyjaśnij dlaczego zdecydowaliście się na remastering "Aury", który swoją premierę miał niespełna cztery lata temu? Zagranie marketingowe? Według mnie oryginalne brzmienie tej płyty jest jej naprawdę dużym walorem.

Fakt, ma ono swój klimat, ale sytuacja wyglądała tak, że żal było nie robić tego remiksu; kiedy dowiedzieliśmy się, że pierwszy nakład Aury ma się ku końcowi zdecydowaliśmy, że skoro ma być dotłoczenie, to zróbmy- i tak konieczny z myślą o winylu- remiks wszystkich ścieżek. Dzięki świetnej robocie świętej pamięci Szymona Czecha dostaliśmy znacznie lepiej brzmiący master. Głupio było nie dotłoczyć kolejnej partii płyt w oparciu o niego, a nie o oryginalny w którym wiele rzeczy nas drażniło. Szczerze mówiąc nie sądzę, żeby tę poprawioną płytę kupiło dużo osób mających już pierwszą wersję.

Po dość energetycznym, nieomal rockowym debiucie, Earthshine przyniósł więcej kojących melodii, dodatkowo obudowanych klawiszowymi tłami. Z kolei najnowszy album TFN to ponowny zwrot w kierunku mocniejszych brzmień. Plan, brak konsekwencji czy świadomy proces twórczy?

Może tak- wszystko naraz. Mieliśmy ochotę nagrać właśnie coś takiego. Oczywiście, efekt zawsze różni się od tego zakładanego. Ja tę płytę "układam" sobie w głowie dopiero teraz. Teraz zyskuje ona ostateczny kształt, bo dotychczas miałem jeszcze w pamięci poprzednie wersje utworów, nieuporządkowaną tracklistę itp kwestie. Nam tak naprawdę zawsze było bliżej do metalu i alternatywy. Musiało to znaleźć wcześniej czy później ujście- może po nagraniu Earthshine, ta energia zbierała się i musiała teraz zaistnieć?

Czy komponując kawałki zwracacie w ogóle uwagę na koncertowy potencjał utworu lub ewentualnie, czy zmieniacie jego strukturę tak, by lepiej pasował do prezentacji na żywo?

Dopóki nie zagrasz numeru na koncercie to ciężko cokolwiek powiedzieć. Nie znamy żadnych tajnych tricków, które sprawiają, że kawałek zyskuje w wersji live. Najważniejszy jest efekt jaki uzyskujemy na sali prób, a dokładniej, kiedy odsłuchujemy nagrane, wstępnie zmiksowane ścieżki demo. Wtedy wszystko słychać i można na spokojnie przyjrzeć się każdemu instrumentowi w oderwaniu od powstającej przy graniu live "ścianie dźwięku", która zawsze robi wrażenie i zniekształca percepcję.

Do premiery "Eternal Movement" pozostał mniej niż miesiąc, ale cały album można odsłuchać już na Spotify. Jakie jest Twoje zdanie w tego typu przedpremierowych działaniach?

Faktycznie album wisiał przez jeden dzień na Spotify, jednak był to błąd administratorów i z tego co wiem sytuacja już wróciła do normy. Wszelkie wcześniejsze streamy itp patenty są jak najbardziej fajną rzeczą. Pod warunkiem, że pełną kontrolę nad tym ma wytwórnia i zespół.


W notatkach prasowych management TFN silnie akcentował producencką obecność Christear-Andre Cederbega. Jak przebiegał proces współpracy oraz jakie były największe zmiany względem nagrywania Earthshine?

Jak tylko współpraca została przyklepana zaczęliśmy intensywną korespondencję z Christerem. Wymienialiśmy uwagi, mniej lub bardziej konkretne- odnośnie aranży, brzmień, motywów. Na tym etapie wyglądało to podobnie jak w przypadku poprzedniej płyty, którą produkował Zbigniew Preisner. Wejście takiego świeżego ucha z zewnątrz jest bardzo pomocne. Rozładowuje napięcie, masz wtedy świadomość, że materiału słucha osoba, która nie dość, ze ma dobre ucho to jeszcze jest szczera i dba o to, żeby płyta była jak najlepsza. To daje niesamowity komfort. Największą różnicą w pracy nad nowym krążkiem było to, że podeszliśmy do nagrywek na pełnym luzie, skoncentrowani tylko na muzyce. Proces nagrywania Earthshine był bardziej poszarpany. Było trochę stresu z samego faktu, że przyszło nam wtedy współpracować z tak dużym autorytetem, jakim jest pan Presiner. Na szczęście udało się wtedy stanąć na wysokości zadania.

Spodobała mi się wasz opis muzyki zawartej na Eternal Movement, który mówi, iż nowy krążek jest pełen światła. Skąd taka (skądinąd trafna) metafora?

Tak doświadczyliśmy tej muzyki. Każdy z nas ma inne skojarzenia, jednak akurat co do tego byliśmy zgodni. Światło, kolor - moim zdaniem ten album jest w tym wręcz skąpany.

Jak opisałbyś Eternal Movement na tle waszych dwóch poprzednich płyt?

W moim odczuciu nowa płyta godzi żywiołowość Aury z delikatnością i przestrzenią Earthshine. Fajnie, że w naszym odczuciu, udało stworzyć się coś co jest wynikiem ewolucji. Zarówno czerpie z przeszłości, jak i wnosi zupełnie nowe i świeże oblicze.

Przed wami duża trasa koncertowa z The Ocean oraz Shining. Czy przygotowujecie się w specjalny sposób do tych sztuk?

Przygotowujemy się standardowo. W tym momencie zaczynamy intensywne sesje przygotowawcze do trasy. Gramy, gramy i jeszcze raz gramy. Będzie trochę kombinowania przy setliście, ponieważ mamy na tych koncertach ograniczony czas. Chcemy pokazać zarówno stare utwory, jak i te z nowego albumu, więc trzeba będzie się trochę nagłowić...

Czego możemy się spodziewać podczas dwóch waszych koncertów w Warszawie i Wrocławiu?

Jak już wspomniałem, na koncertach z The Ocean występujemy w roli supportu. W naszym kraju będziemy grać bezpośrednio przed Niemcami, także setlista musi zostać okrojona w stosunku do tego co będziemy prezentować na reszcie koncertów polskiej trasy. Nie jesteśmy z tego powodu mega szczęśliwi, ale- jak to się mówi- deal is the deal. Na pocieszenie mogę dodać, że planujemy samodzielną, wczesno-wiosenną trasę, na której na pewno nie zabraknie wymienionych przez Ciebie miast!

W podziękowaniach na oficjalnej stronie internetowej, nie kryjecie satysfakcji z koncertowania po Europie. Jakie są największe różnice pomiędzy graniem w kraju i za granicą?

Dużych różnic nie ma, w każdym kraju spotykamy fajnych, otwartych ludzi. Największe różnice są w krajach południowych, tam reakcje publiki bywają nieprzewidywalne. Generalnie, o ile w Polsce mamy już pewien spokój jeśli chodzi o frekwencje, w niektórych krajach widzimy ile jeszcze jest w tej materii do zrobienia. Uważam to za wielką zaletę, ponieważ daje to sporą motywację i uczy pokory.

Skoro o koncertach mowa, to czy po zagraniu tak dużej liczby koncertów czujesz jeszcze tę pierwotną ekscytację spowodowaną żywymi reakcjami publiki? W jaki sposób granie koncertów zmieniło Twoje podejście do tworzonych przez siebie dźwięków?

Na pewno mniej się stresuję. Chociaż mniej to złe słowo. Raczej wszyscy uczymy się pracować z tremą, tak aby była ona naszym sprzymierzeńcem. Stres jest bardzo fajną rzeczą, jeśli odpowiednio się go ugości (śmiech). Same emocje pozostały te same. Wciąż nie umiem znaleźć dobrego porównania do tego co dzieje się w człowieku podczas koncertu... Co do drugiej części pytania- granie koncertów może nauczyć sporo w kwestii brzmienia, które jest bardzo mocną inspiracją przy pisaniu muzyki. Nasze brzmienie z trasy na trasę ewoluuje, a to znowu wpływa na to w jaki sposób gramy i jak "widzimy" muzykę.