wtorek, 24 września 2013

[wywiad] Merkabah

Na muzycznej mapie Polski zespół Merkabah nie jest jeszcze zbyt dobrze kojarzony. Jednak ich rosnąca pozycja w rodzimym niezalu oraz coraz wyższy poziom kolejnych materiałów zainspirowały mnie do przeprowadzenia rozmowy z zespołem. Przepytałem Kubę, Gabriela i Rafała. Odpowiedzi jakie uzyskałem z pewnością lepiej przybliżą sylwetkę tego intrygującego kolektywu.


Witajcie! Bardzo mnie cieszy, że udało nam się porozmawiać. Wasz zespół - chociaż młody - zdobywa opinię całkiem obiecującego kolektywu. Niestety skromna ilość informacji na wasz temat zmusza o spytanie o pomysł na wasz zespół, muzykę.. Wiecie, chodzi o "element zapalny", który był jednocześnie impulsem do działania.

Kuba: Zaczęło się od mojego spotkania z Gabem. Obaj działaliśmy wtedy w innych zespołach, które chyba nie do końca nas muzycznie satysfakcjonowały. Mieliśmy wówczas ambicje, by eksperymentować z post-rockiem i łamańcami, ale nie było u nas nigdy jakiejś konkretnej wizji, jakiegoś jednego wyjściowego pomysłu na granie. Był jakiś ogólny zarys, ale nie wiedzieliśmy czym to dokładnie ma być i w jakim kierunku pójdzie. Dlatego potrzeba było sporo czasu by się dotrzeć, przemielić wszystko, pokombinować.

Gabriel: Jak widać na tyle się zgraliśmy, że wspólnie działamy do teraz. Punktem zapalnym było u nas zwyczajnie poznanie się, zrozumienie i ogranie. Jakąś wizję mieliśmy, ale szybko ją porzuciliśmy na rzecz tego, co wychodzi nam spontanicznie - nasza muzyka jest wypadkową nas i naszego oglądu a nie założonego pomysłu.

To był niejako wstęp do kolejnego pytania. Odpowiedz z jakiej muzycznej tradycji wywodzi się muzyka Merkabah?

Rafał: Inspiracje są bardzo różnorodne, od rocka progresywnego, przez szeroko rozumianą psychodelę, po noise. Ja raczej nie zastanawiam się nad muzyczną tradycję, z której się wywodzimy. Gramy to, co lubimy, bez zbędnego intelektualizmu.

Kuba: Myślę, że najbliżej nam do ogólnie pojętej awangardy, ale ciężko to sprowadzić do jednej wybranej muzycznej filozofii. Chyba z różnych gatunków czerpiemy różne wartości, które przekładamy na konkretne aspekty naszej muzyki, naszego artystycznego myślenia.

Gabriel: Jeśli chodzi o samą tradycję to raczej bym nas powiązał z jakąś tradycją muzyki niepokornej :) czy to punk, czy psychodela, czy jakkolwiek inaczej by to nazwać. Na pewno wiele wspólnego mamy na pierwszy rzut ucha z Kobongiem albo Zornem np., jednak łączników szukałbym raczej w teorii – robić coś nowatorskiego i swojego bez oglądania się, pod prąd, mimo braku rozgłosu, własnymi środkami, dostępne dla każdego zainteresowanego za darmo itd., co wiąże się z naszymi poglądami także pozamuzycznymi.

Zbierając informacje do wywiadu natrafiłem na naprawdę skrajne tagowanie muzyki Merkabah: avant rock, noise rock, free jazz, experimental, awangarda a nawet sludge metal. Wiemy, że etykiety to sprawa drugorzędna, ale jak ustosunkujecie się do tak szerokiego spektrum gatunków?

Rafał: Jest to bardzo zabawne zjawisko. Kiedyś nawet ktoś określił naszą muzykę jako eksperymentalny grind. Mnogość tych etykiet świadczy tylko o tym, że gramy coś oryginalnego, co cieszy. Ja osobiście uważam, że gramy rocka progresywnego, w szerokim rozumieniu tego pojęcia.

Kuba: Każdy chyba opisuje tę muzykę wedle tego, co jemu jest najbliższe. Podejrzewam, że każdy z nas również ma w głowie zupełnie inne etykiety, którymi by opisał to, co gramy i o to właśnie chodzi.

Na ilę symbolikę oraz spuściznę kultury żydowskiej można powiązać bądź odnaleźć w waszej muzyce? Pytam oczywiście w nawiązaniu do nazwy zespołu. Skąd ten pomysł?

Kuba: Nazwę zasugerował Gab i od razu ją łyknęliśmy. Podobało nam się jej znaczenie i brzmienie: mistyczne ale i nieco surowe. Początkowo gdzieś tam czerpaliśmy inspiracje z kultury żydowskiej (chociażby przy grafice, czy wizualizacjach), ale nigdy nie chcieliśmy się na tym za bardzo skupiać. Nadal lubimy nawiązywać do mistycyzmu, mitologii, literatury, itd. ale w bardziej luźny i ogólny sposób. Raczej po to, by nadać naszej muzyce jakiś literacki podtekst, niż żeby tworzyć jakieś skomplikowane fabularne historie.

Z tego co udało mi się wyczytać, początki zespołu sięgają roku 2007, jednak pierwszy materiał opublikowaliście dopiero w 2011. Co działo się w zespole pomiędzy tymi dwoma znaczącymi wydarzeniami?

Rafał: Bohatersko pojawiłem się ja!

Kuba: Ahahaha, no nie da się ukryć, że przyjście Rafała było kluczowe. Wcześniej dużo eksperymentowaliśmy z brzmieniem, były kombinacje ze składem, itd. Generalnie nasza droga była dość wyboista i nie należała do najłatwiejszych. Ale choć pierwszy materiał wydaliśmy dopiero w 2011, to koncertowo byliśmy aktywni bodajże już od 2008, także nie było opierdalania się przez te 3 lata.

Wspomniałem wcześniej o niewielu oficjalnych informacjach na wasz temat. Właściwie poza adresami na facebooku/bandcampie trudno o jakiekolwiek wiarygodne źródła. To efekt braku czasu, braku zainteresowania czy świadome działanie?

Kuba: Raczej świadome działanie. Nasza zespołowa biografia nie jest jakaś fascynująca, więc nie czujemy zbytnio potrzeby zanudzania tym innych.


Przed pytaniem o wasz pierwszy materiał, chciałbym żebyś spróbował opowiedzieć o kilku słowach o Assonance Records z którym współpracujecie. Czy tak mała wytwórnia podoła sytuacji coraz większego zainteresowania Merkabah? Dlaczego właśnie oni?

Kuba: Akurat nasza współpraca z Assonance zakończyła się już jakiś czas temu, a to dlatego, że wytwórnia ta przerwała działalność. Obecnie Janek (człowiek który stał za Assonance) działa jako kasetowy label Wounded Knife i koncentruje się na bardziej eksperymentalnych, minimalistycznych klimatach. Zresztą polecam wszystkim ich wydawnictwa. Jeśli o nas chodzi, to ostatnią płytę wydaliśmy własnym sumptem, a nadchodzący album Moloch ukaże się dzięki wytwórni Instant Classic.

Lyonesse to mini-album nagrany na żywo w 2010 roku. Opowiedz o okolicznościach rejestracji tego materiału. Brzmienie i jakość jest naprawdę wysokiej próby, jak udało wam się to osiągnąć podczas sesji live?

Rafał: Jest to na pewno powiązane z warunkami, w których mieliśmy przyjemność grać. Profesjonalizm ekipy technicznej i akustyków jest ewidentnie słyszalny na Lyonesse. Od siebie tylko dodam, że był to mój drugi koncert z Merkabah i bardzo miło to wspominam.

Zauważyłem, że zarówno Lyonesse jak i A lament for the lamb cechuje bardzo intrygująca oprawa graficzna. Kto odpowiada za te prace i jak korespondują one z zawartością muzyczną? Pytam o to, gdyż podskórnie czuć głębszy koncept w twórczości Merkabah, ale wolałbym usłyszeć wasz komentarz w tej sprawie, nie dorabiając niepotrzebnej ideologii.

Kuba: Za grafikę w większości odpowiadam ja, ale akurat oprawa do Lyonesse była wspólnym dziełem Gaba i moim. Zresztą od jakiegoś czasu coraz bardziej staramy się myśleć kolektywnie o oprawie wizualnej Merkaby i podchodzić do niej bardziej multimedialnie (wciąż rozwijamy nowe patenty jeśli chodzi o wizuale koncertowe, grafiki, merch, itd.). Nie wiem czy jest w tym wszystkim jakiś spójny koncept, ale na pewno chcielibyśmy, by nasza twórczość była wielopoziomowa 
i wykraczała poza samą muzykę.


Gabriel: Generalnie staramy się przemycać w albumach nieco więcej niż same dźwięki, bardzo przykładamy się też do obranej warstwy fabularnej i narracji, tytułów, przejść, naturalnie do odpowiedniej strony wizualnej również. Chcemy wyróżnić jakąś myśl i nakłonić słuchacza żeby trochę jej tropem odczytywał resztę, stąd taka uwaga o oprawę graficzną, która dobrze zbuduje klimat i rozwinie temat płyty.

Po roku od premiery Lyonesse przyszedł czas na debiut pod postacią A lament for the lamb. Jakie były wasze oczekiwania po nagraniu i wydaniu debiutu w takiej formie?

Rafał: Ja w gruncie rzeczy nie miałem specjalnie wygórowanych oczekiwań. Stylistyka, w której się obracamy, jest tak wybitnie niekomercyjna, iż na jakikolwiek sukces, w tym kontekście, nie możemy liczyć. Mi osobiście zależało na tym, by materiał brzmiał godnie i zebrał przychylne opinie i dotarł do możliwie jak największej liczby odbiorców.

Kuba: Ja szczerze mówiąc to chciałem już to mieć z głowy, hahah. Prawda jest taka, że cały proces nam się tak niemiłosiernie przeciągał, że zdążyliśmy w międzyczasie napisać prawie cały nowy materiał. Przez to niestety Lament jak wyszedł, stracił dla nas trochę na aktualności i myślami wybiegaliśmy już gdzieś dalej.

Utwór otwierający czyli "Twelver" to jak dla mnie oczywisty cytat z muzyki szwedzkiego zespołu Meshuggah. Na ile metal inspiruje muzyków Merkabah?

Rafał: Choć obecnie nieczęsto wracam do metalu, to niegdyś wiódł prym wśród moich ulubionych zespołów. Do dziś zresztą z radością wracam do Slayera, Neurosis, Cynica, czy właśnie Meshuggah. Jednakże obecnie raczej niewiele inspiracji czerpiemy z metalu podczas tworzenia numerów.

Kuba: Chyba każdy z nas miał swoją przygodę z metalem. Ja nadal chętnie wracam do takich klimatów, ale  niekoniecznie szukam tam inspiracji.

Gabriel: Kiedyś całkiem sporo, teraz już wcale. Jako „ciężką” inspirację wymieniłbym obecnie raczej okołohardcore'owe rzeczy.

Pytałem wcześniej o ogólną wymowę warstwy graficznej Merkabah, ale teraz interesuje mnie sama koncepcja A lament.... Dla przeciętnego słuchacza jest to album bardzo nieoczywisty i wymagający dłuższego czasu na przyswojenie. Czy taka była wasza intencja? 

Rafał: Sami słuchamy muzyki, która nie wjeżdża po dwóch odsłuchach, więc naturalnym jest dla nas dążenie, nawet podświadome, do podobnych efektów.

Kuba: Myślę, że jest to też wynik naszych długich poszukiwań i tego, że ta cała mnogość inspiracji, środków wyrazu, myśli, itd. przemieliła się w jedną masę, nadając jej nieco niejednorodny charakter. Ale jednak podstawową wartością jest dla nas bezkompromisowość, więc jeśli wychodzi nam z tego muzyka ciężko przyswajalna, to znaczy, że tak musi być i już.

Utwory na płycie są dość złożone i skomplikowane, przeplata się tu wiele gatunków (o których za chwilę). Opowiedz trochę o samym procesie komponowania: jak przebiega, czy da się wychwycić tu pewne prawidłowości lub wytyczne?

Rafał: Numery powstają w dwojaki sposób: wyłaniają się na bazie wspólnych improwizacji, lub czystej dyskusji. Czasem też ktoś z nas przyjdzie na próbę z nowym motywem i zaczynamy kombinować. Tutaj wielkich zaskoczeń raczej nie będzie. Choć kiedyś z Gabem spotkaliśmy się i napisaliśmy teoretyczną bazę do numeru na pudełku od pizzy. W najbliższej przyszłości planujemy powtórzyć ten proceder.

Nie mogę teraz nie spytać o teaser Molocha, który od jakiegoś czasu krąży po sieci. Brzmi to wszystko jeszcze bardziej radykalnie, ale też transowo. Poproszę o komentarz czy pierwsze wrażenia są zbieżne z tym co będziemy mogli znaleźć na nadchodzącym materiale?

Rafał: Magma Cię zaleje.

Kuba: Wszystkich zaleje. Zdecydowanie jest to bardziej radykalny materiał, bardziej zbity, brudny.

Gabriel: A do tego bardziej skomplikowany, nawarstwiony i jednolity.

Kto zajmie się jego dystrybucją i jaką ilość sztuk przewidziano do sprzedaży?

Kuba: Jak już wspomniałem, album wydaje Instant Classic, a przewidzianych jest (przynajmniej na pierwszy rzut) 200 sztuk.

Przewidujecie bardziej zorganizowaną formę promocji nowych utworów przez np. większą trasę koncertową?

Kuba: Zdecydowanie tak, ale podejrzewam, że grubszą trasę zaplanujemy sobie dopiero na wiosnę 2014 roku. Na pewno mamy nadzieję, że płyta trafi do paru sklepów internetowych i do dystrybucji cyfrowej, ale wszystko w rękach wytwórni.

Skoro o koncertach mowa to jak wygląda to z graniem sztuk na żywo poza granicami kraju. Zdarzyły się takowe? Jeśli tak jaki był odbiór muzyki Merkabah?

Kuba: Niestety nie mieliśmy okazji jeszcze grać poza Polską, ale tego tematu nie odpuścimy zbyt łatwo, więc myślę, że jest to tylko kwestia czasu. Mamy trochę życzliwych nam osób w Niemczech, Rosji, Czechach, i paru innych miejscach, więc mam nadzieję, że uda się gdzieś wyjechać przy okazji najbliższej trasy.

Na koniec zabawa słowna. Hasło z mojej strony i wasza odpowiedź w postaci krótkiego komentarza:

King Crimson

Rafał: Nieosiągalny wzór.

Kuba: Bogi.

Gabriel: Posejdon.

Polski biznes muzyczny

Rafał: A co to?

Kuba: Nie dotyczy.

Gabriel: Skądś te płyty w kioskach się biorą

Koncertowa Warszawa

Rafał: Czasem nawet ktoś przyjdzie.

Kuba: 100 koncertów dziennie, a nikt na nie nie chodzi.

Gabriel: Dużo perełek

Czołówka polskiej sceny niezależnej

Rafał: Teraz jest bardzo wiele znakomitych kapel. Nie będę wymieniać, nie chce urazić żadnego ze świetnych zespołów, o którym mógłbym nieopatrznie zapomnieć.

Kuba: Ciagle się rozszerza i zaskakuje. Jestem wielkim fanem polskiego niezalu.

Gabriel: Coraz więcej, coraz ciekawiej

Najbardziej udany utwór Merkabah

Rafał: Ah! Ca Ira
Kuba: Hilasterion
Gabriel: The grapes (…) are filling and growing heavy

To już chyba wszystko. Ostatnie słowo należy do was. Dzięki za poświęcony czas i do zobaczenia na koncertach!


Kuba: Dzięki!

niedziela, 22 września 2013

[wywiad] Tides From Nebula

Tides From Nebula solidnie zapracowali na swoją popularność. Dwie dość różne od siebie płyty (premiera trzeciej przewidziana na początek października br), duża aktywność koncertowa i pomysł na wtłoczenie w nieco już skostniały post-rock własnych pomysłów, zachęciły mnie do przeprowadzenia wywiadu z zespołem. Na pytania odpowiadał Przemek Węgłowski, czego efekt finalny do przeczytania poniżej.


Witaj, bardzo dziękuję za możliwość krótkiej rozmowy. Na początek porozmawiajmy o sprawach bardziej ogólnych. Etykiety to z pewnością nie Twoja działka, ale nie można zaprzeczyć, iż TFN z post-rockiem łączy bardzo wiele. Co jeszcze ta formuła muzyczna ma do zaoferowania współczesnemu odbiorcy?

Cześć! Jeśli pytasz co post-rock ma jeszcze do zaoferowania to naprawdę nie bardzo wiem jak mam Ci odpowiedzieć. Mam ogromne problemy z tą etykietką. Zostaliśmy tak skojarzeni jakiś czas temu i ta łatka się dość mocno trzyma. Ja zawsze wolałem określenie "instrumentalny rock", bo ma po prostu jasne reguły. Wracając do pytania- myślę, że każdy zespół, każdy artysta, ma coś nowego do zaoferowania, tylko ciężko to opisać i nazwać zanim zostanie stworzone.

Nie spytałem o to bez powodu, dużo bowiem słyszy się o wyczerpaniu formuły post-rocka, a nawet rocka jako takiego. Co bardziej krytyczni twierdzą, iż jest to muzyczna droga donikąd. Jakie jest Twoje zdanie w tej kwestii w kontekście muzyki TFN?

Coś w tym jest, na szczęście kiedy sam nie masz problemów z kreatywnością, takie rzeczy Cie po prostu nie obchodzą. Przy tworzeniu ostatniej płyty świetnie się bawiliśmy i nawet przed sekundę nie pomyślałem o tym, czy rock się kończy, a może czy już się skończył. Jeśli w etykietkach tkwi jakieś zło to myślę, że właśnie tutaj pokazuje swoją twarz. Muzyka powinna wypływać z serca, a nie z analizującego wszystko umysłu. Faktem jest, że są zespoły grające tak samo przez całą swoją niekrótką karierę, jak i takie które zmieniają styl z płyty na płytę. Na szczęście nie ma obowiązku należeć do żadnej z tych grup (śmiech)

Jak różni się współczesna biznesowo-muzyczna rzeczywistość od czasów kiedy zaczęliście rozkręcać TFN? Jaka jest Twoja opinia na kształt zmian w Polsce pod względem dbania o artystów alternatywnych, organizację i promocję koncertów oraz sam proces promocji płyt?

Chyba nie różni się zbyt wiele, minęło w końcu dopiero pięć lat. Inna sprawa, że przez ten czas mieliśmy szczęście poznać wiele pomocnych i serdecznych osób, dzięki którym np. organizacja trasy koncertowej jest dużo łatwiejsza. Podobnie sprawy się w mają przy promocji płyt- teraz jesteśmy w dużej wytwórni, a pięć lat temu z debiutem przez pierwsze kilka miesięcy uskutecznialiśmy typowe DIY. Jedyną poważną różnicą która przychodzi mi do głowy jest fakt, że teraz do naszego kraju przyjeżdża chyba więcej zachodnich grup, przed którymi można się pokazać szerszej publice.

Brak tekstów ergo istotnego elementu komunikacyjnego, zmusza do szukania innych form ekspresji w ramach muzycznej struktury; jaką role w muzyce TFN odgrywa koncept/jednolita wizja artystyczna?

Myślę, że bardzo dużą. Brak tekstów, wokalu, ogranicza nas zupełnie na jednym polu, jednak daje w zamian sporą przestrzeń, która dla nas jest podstawowym narzędziem w komunikacji ze słuchaczem. Wszystko jest lekko podbarwione tytułem danego kawałka i w efekcie powstaje zupełnie inny rodzaj komunikatu, niż ma to miejsce w muzyce "wokalowej". Większość pytań dotyczy właśnie tego aspektu TFN. Sam fakt instrumentalnego grania wielu ludzi intryguje i dziwi. Na przykład często słyszymy pytania o to, kiedy nagramy coś z wokalem.

Chciałem spytać teraz o wasz rytm pracy; układa się on bowiem w dosyć uporządkowany cykl: pełny album co dwa lata, pomiędzy sesją nagraniową liczne koncerty w kraju i za granicą. Nie obawiacie się rutyny, a co za tym idzie powtarzaniem schematu, który być może w pewnym momencie zabije emocje potencjalnie drzemiące w procesie komponowania nowych kawałków?

Dobre pytanie. Nigdy o tym nie myślałem... To trochę jest tak, że kiedy jesteś w trasie to zaczynasz myśleć o robieniu nowej muzyki, a kiedy siedzisz na salce i w studio to z tyłu głowy już czają się koncerty. Póki co to wszystko jest tak idealnie przemieszane, że o jakiejkolwiek rutynie nie ma mowy. Jeśli przyjdzie, będziemy się wówczas martwić i szukać rozwiązań. Przez pierwszą połowę tego roku spotykaliśmy się na próbach pięć razy w tygodniu. Niektóre dni były bardzo kreatywne, wręcz czuliśmy jak muzyka z nas spływa. Innym razem robiliśmy przez tydzień osiem wersji jednego mostka i miałem wrażenie, że i tak finalnie zostanie ta pierwsza (śmiech). Ale właśnie tak to wygląda, potem jedziesz do studia ze świadomością, że owoc tej tygodniowej pracy, ten 40-sekundowy motyw może być zmieniony w ostatniej chwili. To jest jeden wielki ekscytujący proces i jeśli wnikniesz w niego bardzo mocno, jest duża szansa, że te emocje o których wspomniałeś będą zawsze obecne.

Nie można powiedzieć o was, że lubujecie się wyłącznie w długich i przestrzennych kompozycjach - z równym upodobaniem komponujecie także krótsze utwory. Jak z Twojej perspektywy rozkładają się akcenty: wolisz krótsze czy dłuższe formy?

W tym momencie jest to mniej więcej wyważone. Nowy album opiera się głownie na krótkich, treściwych kawałkach, jest to trochę efekt poprzedniej płyty, na której dominowały długie, rozlane kompozycje. Z mojego punktu widzenia przypomina to trochę sinusoidę, ostatnio znów mam ochotę na dłuższe utwory. Zresztą ostatnim numerem, który powstał z myślą o Eternal Movement był "Up From Eden", najdłuższy na płycie. 

Muzyka TFN to konkretna formuła, a co z eksperymentami? Czy zastanawialiście się by wpleść w wasze dźwięki wątki z innych styli muzycznych (jakich)?

Eksperymenty są OK, pod warunkiem, że nie są tylko po to, żeby zwrócić na siebie uwagę samą obecnością. Ciężko mi- zwłaszcza teraz, tuż przed premierą nowej płyty- przewidywać i zastanawiać się nad tym jaką ścieżką będziemy podążać na czwartym albumie. Faktem jest, że podczas nagrywania "EM" bawiliśmy się nowymi brzmieniami, głównie elektronicznymi. Wszyscy słuchamy dużo muzyki "niegitarowej" i prawdopodobnie jest to jedna z możliwych dróg naszego rozwoju. Choć fajnie byłoby też nagrać typowo rockowy album. Wiesz, taśma, setka i zero dubli. W tworzeniu muzyki to jest najpiękniejsze i najcenniejsze- totalna wolność.

Co uznałbyś za fundamentalną inspirację dla muzyki TFN spoza muzycznych kręgów? Mam tu na myśli kulturę popularną, sztukę, naukę itd. W jaki sposób inspiracje te przekładają się na język muzyczny zespołu?

Poza muzyką każdego z nas inspirują inne rzeczy. Jednak nie powiem Ci, jak przekłada się to na nasz język muzyczny. To jest tak magiczny dla mnie mechanizm, że nie mam ochoty wnikać bo niewiele ugram (śmiech). Nauka, kino, duchowość, książki, internet, filozofia, gry komputerowe- worek jest spory i to wszystko jakoś nas, a zarazem naszą muzykę, kształtuje. Ostatnimi czasy doszedł jeszcze jeden czynnik, który połowie z nas- Maćkowi i Tomkowi- mógł nasunąć trochę inspirujących pomysłów. Chłopaki są w trakcie budowania studia. W zasadzie od paru miesięcy, albo graja, albo budują, więc kolejna płyta może pójdzie lekko w stronę jakiegoś industrialu? (śmiech)

Pytanie, które niejako łączy się z poprzednim. Czy w związku z postępującą dygitalizacją rynku, tradycyjne nośniki MC/CD/Winylowe mają się ku końcowi? Jakie są Twoje osobiste preferencje jako kolekcjonera muzyki?

Myślę, że tradycyjne nośniki nie znikną nigdy. Zawsze znajdzie się grupka zapaleńców, która
słucha winyli, albo CD. Słyszałem nawet ostatnio, że kasety MC mają swój renesans. Po prostu muzyka to także przygotowanie do słuchania jej. Znalezienie odpowiedniej płyty na półce, dotknięcie, przygotowanie odtwarzacza. Dwa kliknięcia myszką, lub przesunięcia palcem po dotykowym ekranie zabijają to co wydaje się nieistotne, lecz ma dla niektórych duże znaczenie. Ja osobiście lubię zbierać płyty, a słuchanie muzyki z takiego źródła, leżąc na kanapie, lub czytając książkę działa na mnie o wiele lepiej niż puszczenie jej z mp3 na komputerze.

Ok, pora na bardziej konkretne pytania. Wyjaśnij dlaczego zdecydowaliście się na remastering "Aury", który swoją premierę miał niespełna cztery lata temu? Zagranie marketingowe? Według mnie oryginalne brzmienie tej płyty jest jej naprawdę dużym walorem.

Fakt, ma ono swój klimat, ale sytuacja wyglądała tak, że żal było nie robić tego remiksu; kiedy dowiedzieliśmy się, że pierwszy nakład Aury ma się ku końcowi zdecydowaliśmy, że skoro ma być dotłoczenie, to zróbmy- i tak konieczny z myślą o winylu- remiks wszystkich ścieżek. Dzięki świetnej robocie świętej pamięci Szymona Czecha dostaliśmy znacznie lepiej brzmiący master. Głupio było nie dotłoczyć kolejnej partii płyt w oparciu o niego, a nie o oryginalny w którym wiele rzeczy nas drażniło. Szczerze mówiąc nie sądzę, żeby tę poprawioną płytę kupiło dużo osób mających już pierwszą wersję.

Po dość energetycznym, nieomal rockowym debiucie, Earthshine przyniósł więcej kojących melodii, dodatkowo obudowanych klawiszowymi tłami. Z kolei najnowszy album TFN to ponowny zwrot w kierunku mocniejszych brzmień. Plan, brak konsekwencji czy świadomy proces twórczy?

Może tak- wszystko naraz. Mieliśmy ochotę nagrać właśnie coś takiego. Oczywiście, efekt zawsze różni się od tego zakładanego. Ja tę płytę "układam" sobie w głowie dopiero teraz. Teraz zyskuje ona ostateczny kształt, bo dotychczas miałem jeszcze w pamięci poprzednie wersje utworów, nieuporządkowaną tracklistę itp kwestie. Nam tak naprawdę zawsze było bliżej do metalu i alternatywy. Musiało to znaleźć wcześniej czy później ujście- może po nagraniu Earthshine, ta energia zbierała się i musiała teraz zaistnieć?

Czy komponując kawałki zwracacie w ogóle uwagę na koncertowy potencjał utworu lub ewentualnie, czy zmieniacie jego strukturę tak, by lepiej pasował do prezentacji na żywo?

Dopóki nie zagrasz numeru na koncercie to ciężko cokolwiek powiedzieć. Nie znamy żadnych tajnych tricków, które sprawiają, że kawałek zyskuje w wersji live. Najważniejszy jest efekt jaki uzyskujemy na sali prób, a dokładniej, kiedy odsłuchujemy nagrane, wstępnie zmiksowane ścieżki demo. Wtedy wszystko słychać i można na spokojnie przyjrzeć się każdemu instrumentowi w oderwaniu od powstającej przy graniu live "ścianie dźwięku", która zawsze robi wrażenie i zniekształca percepcję.

Do premiery "Eternal Movement" pozostał mniej niż miesiąc, ale cały album można odsłuchać już na Spotify. Jakie jest Twoje zdanie w tego typu przedpremierowych działaniach?

Faktycznie album wisiał przez jeden dzień na Spotify, jednak był to błąd administratorów i z tego co wiem sytuacja już wróciła do normy. Wszelkie wcześniejsze streamy itp patenty są jak najbardziej fajną rzeczą. Pod warunkiem, że pełną kontrolę nad tym ma wytwórnia i zespół.


W notatkach prasowych management TFN silnie akcentował producencką obecność Christear-Andre Cederbega. Jak przebiegał proces współpracy oraz jakie były największe zmiany względem nagrywania Earthshine?

Jak tylko współpraca została przyklepana zaczęliśmy intensywną korespondencję z Christerem. Wymienialiśmy uwagi, mniej lub bardziej konkretne- odnośnie aranży, brzmień, motywów. Na tym etapie wyglądało to podobnie jak w przypadku poprzedniej płyty, którą produkował Zbigniew Preisner. Wejście takiego świeżego ucha z zewnątrz jest bardzo pomocne. Rozładowuje napięcie, masz wtedy świadomość, że materiału słucha osoba, która nie dość, ze ma dobre ucho to jeszcze jest szczera i dba o to, żeby płyta była jak najlepsza. To daje niesamowity komfort. Największą różnicą w pracy nad nowym krążkiem było to, że podeszliśmy do nagrywek na pełnym luzie, skoncentrowani tylko na muzyce. Proces nagrywania Earthshine był bardziej poszarpany. Było trochę stresu z samego faktu, że przyszło nam wtedy współpracować z tak dużym autorytetem, jakim jest pan Presiner. Na szczęście udało się wtedy stanąć na wysokości zadania.

Spodobała mi się wasz opis muzyki zawartej na Eternal Movement, który mówi, iż nowy krążek jest pełen światła. Skąd taka (skądinąd trafna) metafora?

Tak doświadczyliśmy tej muzyki. Każdy z nas ma inne skojarzenia, jednak akurat co do tego byliśmy zgodni. Światło, kolor - moim zdaniem ten album jest w tym wręcz skąpany.

Jak opisałbyś Eternal Movement na tle waszych dwóch poprzednich płyt?

W moim odczuciu nowa płyta godzi żywiołowość Aury z delikatnością i przestrzenią Earthshine. Fajnie, że w naszym odczuciu, udało stworzyć się coś co jest wynikiem ewolucji. Zarówno czerpie z przeszłości, jak i wnosi zupełnie nowe i świeże oblicze.

Przed wami duża trasa koncertowa z The Ocean oraz Shining. Czy przygotowujecie się w specjalny sposób do tych sztuk?

Przygotowujemy się standardowo. W tym momencie zaczynamy intensywne sesje przygotowawcze do trasy. Gramy, gramy i jeszcze raz gramy. Będzie trochę kombinowania przy setliście, ponieważ mamy na tych koncertach ograniczony czas. Chcemy pokazać zarówno stare utwory, jak i te z nowego albumu, więc trzeba będzie się trochę nagłowić...

Czego możemy się spodziewać podczas dwóch waszych koncertów w Warszawie i Wrocławiu?

Jak już wspomniałem, na koncertach z The Ocean występujemy w roli supportu. W naszym kraju będziemy grać bezpośrednio przed Niemcami, także setlista musi zostać okrojona w stosunku do tego co będziemy prezentować na reszcie koncertów polskiej trasy. Nie jesteśmy z tego powodu mega szczęśliwi, ale- jak to się mówi- deal is the deal. Na pocieszenie mogę dodać, że planujemy samodzielną, wczesno-wiosenną trasę, na której na pewno nie zabraknie wymienionych przez Ciebie miast!

W podziękowaniach na oficjalnej stronie internetowej, nie kryjecie satysfakcji z koncertowania po Europie. Jakie są największe różnice pomiędzy graniem w kraju i za granicą?

Dużych różnic nie ma, w każdym kraju spotykamy fajnych, otwartych ludzi. Największe różnice są w krajach południowych, tam reakcje publiki bywają nieprzewidywalne. Generalnie, o ile w Polsce mamy już pewien spokój jeśli chodzi o frekwencje, w niektórych krajach widzimy ile jeszcze jest w tej materii do zrobienia. Uważam to za wielką zaletę, ponieważ daje to sporą motywację i uczy pokory.

Skoro o koncertach mowa, to czy po zagraniu tak dużej liczby koncertów czujesz jeszcze tę pierwotną ekscytację spowodowaną żywymi reakcjami publiki? W jaki sposób granie koncertów zmieniło Twoje podejście do tworzonych przez siebie dźwięków?

Na pewno mniej się stresuję. Chociaż mniej to złe słowo. Raczej wszyscy uczymy się pracować z tremą, tak aby była ona naszym sprzymierzeńcem. Stres jest bardzo fajną rzeczą, jeśli odpowiednio się go ugości (śmiech). Same emocje pozostały te same. Wciąż nie umiem znaleźć dobrego porównania do tego co dzieje się w człowieku podczas koncertu... Co do drugiej części pytania- granie koncertów może nauczyć sporo w kwestii brzmienia, które jest bardzo mocną inspiracją przy pisaniu muzyki. Nasze brzmienie z trasy na trasę ewoluuje, a to znowu wpływa na to w jaki sposób gramy i jak "widzimy" muzykę.

wtorek, 17 września 2013

Nowy dział w MALAVISIA

Polska kultura, w przeciwieństwie do tematów społeczno-ekonomicznych, rozwija się w zatrważającym tempie. Nie sposób już myślowo ogarnąć mnożących się wydarzeń, premier oraz nowych artystycznych trendów. Samo komentowanie i ocenianie też nie wystarczy, dlatego zdecydowałem się oddać głos samym artystom. Już niebawem ruszy dział WYWIADY w którym znajdą się zapisy rozmów z ludźmi niebanalnymi, mającymi wizję i nie obawiającymi się jej realizować.