Co więcej, w muzyce STS dało się wyczuć to charakterystyczną południowoeuropejską iskrę. Wiecie: bulgocząca gorąca południowa krew, pogonie jak u Kustiricy, chaos i wrzaski.
Dzisiaj parę słów o dziewiątym już (!) album o tytule Superautobahn, który niesie ze sobą blisko godzinę niebanalnych dźwięków, podzielonym na trzy utworowe kolosy.
Zmieniła się muzyka STS, oj zmieniła. Słychać teraz wyraźnie autorski rys w najnowszych kompozycjach na rzecz rezygnacji z pierwiastków tworzących wspomnianą południową atmosferę.
Na Superautobahn dominują kanonady bębnów, przeplecione nerwowymi jazzowymi partiami saksofonu, a to wszystko zanurzone w z lekka noise'owym sosie. Partie wokalne zostały zredukowane do zera, główną rolę zwracają gitary, które naprowadzają słuchacza na rytm, by po chwili brutalnie go zmylić niespodziewanym, wydawałoby się przypadkowym, riffem. Dobra zabawa, która przekonuje jednak, że nie są to przymilne dźwięki do sprzątania pokoju.
Konstrukcyjnie Superautobahn dowodzi, że Chorwackie trio wyzbyło się krępujących norm, będących problemem wielu projektów opartych na gitarowym szkielecie. Struktura utworów jest zwarta, ale w ciągu 57 minut dużo się dzieje.
Zaprawdę piękna to płyta: bo złożona, splątana z różnych nieprzystających do siebie dźwięków i na pewno nie na jedno posiedzenie. Ponadto wydaje się być idealna jako akompaniament samochodowo-narkotykowej wycieczki (Las Vegas Parano się kłania w pas).
PS. Chłopaki chyba myślą podobnie, podsuwając ten sam trop w artworkach do płyty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz