Susanne Bier to duńska reżyserka, której filmy mają fascynującą siłę oddziaływania przede wszystkim z powodu prostej konstrukcji, nie wykluczającej jednak interesujących i ważnych tematów. Tytuły takie jak Otwarte serca (2002), Bracia (2004) czy w Lepszym świecie (2010) pomogły Bier osiągnąć należyte miejsce w grupie najlepszych duńskich reżyserów. Już samo to jest według mnie warte pochwały, biorąc pod uwagę wysoki poziom tamtejszej kinematografii. Właściwie jestem nawet skłonny stwierdzić, że duńskie kino nie tylko wyprzedziło już swoją skandynawską (silną) konkurencję, ale oferuje widzowi propozycje na tyle oryginalne, przemyślane i - co istotne - wiarygodne, że pozwala to chyba na obwołanie nowego kina duńskiego jednym z bardziej obiecujących zjawisk we współczesnej kinematografii.
Po tym przydługim wstępie przejdę już jednak do samego filmu . Tuż po weselu (2006) to historia Jakoba Pedersona - duńczyka, który pracując w indyjskim sierocińcu, boryka się z coraz większymi problemami finansowymi swojej instytucji. Próbując ratować fatalną kondycję sierocińca wyjeżdża na kilka dni do Danii, by pozyskać tam nowych sponsorów i tym samym zapewnić dalszą płynność finansową ośrodka. Okaże się jednak, że powrót do kraju jest jednocześnie powrotem do zawiłej przeszłości bohatera. Przeszłości której nie sposób już dłużej ignorować.
Sama historia jest prosta, by nie użyć słowa nieco banalna, ale ma to swoje uzasadnienie, bowiem stanowi to dobry pretekst do konfrontacji Jakoba z demonami przeszłości. Interesująca jest sama sytuacja w której widz poznaje bohatera granego przez Madsa Mikkelsena, społecznika w pełni oddanego swojej pracy i nie zainteresowanego niczym innym poza sierocińcem i swoimi podopiecznymi. Dalszy rozwój historii przyniesie - co oczywiste - wyjaśnienia tego stanu rzeczy.
Tuż po weselu jest filmem interesującym nie tyle przez próbę ponownego przetworzenia wątku rozprawienia się z przeszłością - ten bowiem jest skonstruowany sprawnie, lecz bez większych zaskoczeń, ale przez grę samego Mikkelsena. Duńczyk coraz częściej daje powody (i na szczęście polscy widzowie mają ostatnio więcej okazji by widzieć go w kinach) by uważać go za aktora, który rzeczywiście czuje swoich bohaterów i ich historie. Jest to z pewnością najjaśniejszy punkt Tuż po weselu, gdyż Jakob swoim zachowaniem, postawą i gamą emocji uwiarygadnia rozgrywające się na ekranie wydarzenia.
Spodobał mi się w tym filmie także sposób w jaki Susanne Bier operuje zbliżeniami i detalami. Usuwa w ten sposób dystans pomiędzy widzem, a bohaterami, czyniąc swoją opowieść bardziej kameralną i cieplejszą , a przez to także łatwiejszą do przyswojenia.
Nie jest to najlepszy film w dorobku Bier, ale mimo wszystko polecam go na jeden z tych spokojnych wieczorów, kiedy potrzeba obejrzeć coś prostego, a zarazem bardzo dobrze zagranego. Tuż po weselu nie rozczarowuje, ale też nie zmienia światopoglądu. To po prostu bardzo przyzwoite duńskie kino, ze znakomicie obsadzoną rolą głównego bohatera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz