Zjawisko o nazwie Echoes of Yul intryguje i przyciąga coraz większą liczbę osób. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że w tym przypadku to muzyka EoY stawia słuchaczowi konkretne wymagania, a nie odwrotnie. O stylu, kierunku rozwoju i powiązaniach z rodzimą sceną muzyczną rozmawiam z twórcą projektu, Michałem Śliwą.
Narodziny nowego zespołu to często wypadkowa wielu
czynników. Jak wyglądało to w przypadku EoY - co było tym najważniejszym
bodźcem? Na ile Twoja działalność w Yul zawiera się w projekcie o którym
rozmawiamy?
Bodźcem była potrzeba szukania ekspresji w bardziej
hałaśliwych dźwiękach, miałem dość długą przerwę w graniu ostrzejszej muzyki i początek EoY to
była swego rodzaju odskocznia od grania ambientu, a Yul, w którym grałem kilka lat wcześniej był
protoplastą dźwięków EoY, zakończyliśmy współpracę, ale jego klimat gdzieś we
mnie cały czas drzemie.
David Lynch to nazwisko częste skojarzenie z muzyką EoY,
jednak w wywiadach zaprzeczasz by twórczość amerykanina miała na Ciebie wpływ.
Jakie zatem są Twoje poza muzyczne inspiracje?
Szanuję Lyncha to świetny reżyser z bardzo
charakterystycznym stylem i dobrym poczuciem humoru. Kino ogólnie ze swoją
kompleksowością środków przekazu to dla mnie nieprzebrane źródło natchnienia,
ale chodzi mi bardziej o to, że nie mam konkretnych idoli, staram się uciekać
od bezpośrednich inspiracji i różnicować bodźce.
Czytając opinie na temat materiałów EoY, są one w znakomitej
większości pozytywne. Na ile tak dobra prasa
zmieniła Twoją sytuację jako twórcy zespołu oraz sposobu myślenia jako
artysty?
Recenzje, które czytam na temat muzyki EOY, często są
onieśmielające. Bezpośredniego przełożenia na dźwięki pewnie to nie ma, ale
odczuwam trochę większą wewnętrzną presję co do jakości muzyki jaką komponuję.
To cholernie miłe czytać, że komuś podoba się muzyka, chociaż nie zawsze jest
różowo i zdarzają się negatywne opinie.
Jako artysta nie odczuwasz poirytowania wynikającego z
faktu, że pomimo bardzo dobrego przyjęcia EoY, projekt znany jest relatywnie
małej grupie odbiorców. Na zachodzie, nawet jeśli ktoś gra coś z pogranicza
awangardy nie przeszkadza to (a czasem nawet pomaga) w byciu rozpoznawalnym.
Absolutnie nie, sam lubię zespoły niespecjalnie znane, poza
tym EOY jest domowym projektem gdzie większość rzeczy robię sam i po prostu
często brakuje mi zapału i czasu aby ogarnąć wszystkie niemuzyczne pola które
jednak są ściśle związane z promocją muzyki. Do tego EOY funkcjonuje gdzieś
pomiędzy `scenami` co nie ułatwia sprawy recenzentom i części słuchaczy. A jako
że nie gram regularnych koncertów i muzyka nie należy do najłatwiejszych w
odbiorze, to w nie dziwi mnie fakt nikłej `rozpoznawalności`.
Kolejną kwestią, która wydała mi się interesująca przy
okazji EoY, to opinie, że jest to muzyka bardzo daleką od 'polskiej' sceny lub
raczej krajowych standardów, co uważane jest za ogromny atut. Zdarzają się
natomiast zestawienia z takimi nazwami jak Earth, Godflesh czy Skullflower. Jak
sądzisz, z czego wynika takie nastawienie?
Pewnie dlatego że piszącym te słowa trudno jest znaleźć w
Polsce inny zespół zbliżony
stylistycznie do Echoes of Yul, to zresztą dla mnie
ogromny komplement. Cieszę się też, że pojawiają się zestawienia ze
wspomnianymi przez Ciebie zespołami bo wszystkie trzy to ważne dla mnie bandy.
Temat polskiej sceny czy szerzej muzyki to zresztą rzecz na dłuższą rozmowę, w
undergroundzie jest masa perełek i zawsze była, i tak jak wszędzie na świecie przykryte
jest to masą bezpłciowej muzy.
A co do krajowych „standardów”, na tle całego świata polskie
kapele na pewno wyróżniają się bohaterstwem i determinacją, w naszym kraju
naprawdę sporo trzeba poświęcić żeby zajmować się muzyką.
Kończąc temat, czy kraj pochodzenia i polska kultura w
jakikolwiek sposób zawierają się w Twojej twórczości czy usuwasz ze swojej
muzyki wszelkiego rodzaju 'narodowe' akcenty?
Oczywiście, że są obecne. Żyję w polskiej rzeczywistości i
to jest solidnie inspirujące. Nie ma może orła na okładkach płyt EOY, ale jest
sporo odniesień do polskiej kultury. Pomijam
czasy nowego millenium gdzie właściwie cały świat bardzo się zunifikował, ale
okres przedwojenny i PRL są wyjątkowo atrakcyjne jako źródło inspiracji: kino,
fotografia, nawet muzyka np. Aerolit Niemena jest jedną z najbardziej
inspirujących mnie „od zawsze” płyt polskiej muzyki, sposób w jaki czerpał z zachodniego
progrocka czy elektrycznego jazzu i dodawał ten wschodni koloryt i słowiańską wrażliwość oraz ekspresję. To mój
ulubiony polski krążek.
Na oficjalnym facebookowym profilu EoY pojawiła się
enigmatyczna informacja o planowanym splicie z Thaw. To dosyć interesujące, ale
też całkiem pasujące do siebie połączenie. Na jakiej zasadzie dobierasz
partnerów do dzielenia dysku?
Miałem raz okazję współdzielić płytę z Sun For Miles i
Guantanamo Party Program (którzy nota bene wydali w tym roku świetną płytę),
jako że w Thaw grają ludzie z m.in Sun For Miles i na dodatek wydali płytę w
tej samej wytwórni co ja chyba jest nam trochę `po drodze`. Zaraz po tym jak
ukazała się ich płyta uzgodniliśmy, że musimy zrobić coś wspólnie. Pomimo
różniącej się muzyki myślę, że łączy nas nieortodoksyjne podejście do dźwięku.
Split ma zawierać nowe utwory; czy mamy spodziewać się
rozwinięcia dotychczasowego stylu czy można spodziewać się czegoś nowego?
Idzie nowe. Będzie bardziej nieobliczanie i wolniej niż
zazwyczaj . Zresztą gotową mam nie tylko muzykę na split ale też nową
nieregularną płytę Echoes of Yul. Przez ostatnie dwa lata zebrało mi się sporo
materiału, który chciałbym wydać: remiksy, kolaboracje i kilka nowych tracków,
które nie pasowały ani do poprzedniej płyty ani do nowopowstającej i na
początku przyszłego roku nakładem Zoharum Records powinny pojawić się te utwory
w formie EPki.
Obie płyty EoY charakteryzuje bardzo interesujący koncept
graficzny. W jaki sposób zrodziły się pomysły na te artworki?
Właśnie na zasadzie konceptu który miał pasować do muzyki.
Zarówno debiut jak i druga płyta są dosyć długie. Godzina
muzyki już sama w sobie stanowi pewne wyzwanie, a jeśli dodać do tego złożoność
samych dźwięków, tworzy to finalnie dość ciężkostrawną mieszankę. Lubisz długie
formy czy chodzi raczej o specyfikę muzyki którą grasz, a która by odpowiednio
wybrzmieć potrzebuje dłuższych kompozycji?
Wiele albumów trwa po 30 minut i są kompletne i idealne, ale
myślę że w formule muzyki jaką gram w EOY dłuższa forma sprawdza się lepiej, tu
chodzi o zbudowanie pewnego klimatu, określoną narrację. To trochę jak z
filmem: jeden trwa 90 minut a drugi 200. Nie wiem ile trwać będzie trzecia płyta, ale nowa
epka będzie dłuższa niż regularne wydawnictwa EOY (śmiech).
Czy jako artysta stawiasz sobie konkretne założenia po
których realizacji będziesz mógł powiedzieć "spełniłem się, to by było na
tyle"? Dokąd zmierza muzyka EoY?
Nie wiem. Moje granie w EOY to raczej intuicyjna
sprawa bez czegoś w rodzaju planu albo wzorca do którego miałbym dążyć. Grając
samemu łatwo za to wpaść w pułapkę autoplagiatu i tu przykładam dużą wagę do
tego aby filtrować powstałe pomysły i słyszeć jakiś progres. Oczywiście jest
możliwość, że formuła EOY wyczerpie się w którymś momencie dla mnie, ale na
razie myślę, że jeszcze jest trochę do zrobienia. Z każdym skończonym nagraniem odczuwam głód
komponowania następnego